Grzegorz Naumowicz – historyk od kilku lat zajmujący się tematem wołyńskim. Razem z Januszem Horoszkiewiczem organizuje pielgrzymki na Wołyń. W dniach 9-14 lipca 2013 r. odbyła się już trzecia wspólnie zorganizowana przez nich pielgrzymka.
„Aktywnie od wielu lat uczestniczy w organizacji różnych upamiętnień na terenie Wołynia. Są to przedsięwzięcia niezwykłej wagi” – powiedział podczas uroczystości w Stepaniu Sekretarz Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa Andrzej Kunert, z rąk którego Grzegorz Naumowicz został uhonorowany Medalem Opiekuna Miejsc Pamięci Narodowej. Medal wręczono w cerkwi p.w. Św. Trójcy w Stepaniu. Rozmowa z panem Grzegorzem Naumowiczem odbyła się w drodze powrotnej z Huty do Stepania.
– Czy Ukraińcy i Polacy dojdą kiedyś do porozumienia w sprawie wspólnej oceny Tragedii Wołyńskiej?
– Jestem sceptyczny, jeżeli chodzi o porozumienie pomiędzy Polską a Ukrainą w sprawie wołyńskiej, o znalezienie wspólnego stanowiska, które w pełni będzie zadowalało i jedną, i drugą stronę. Jest to bardzo trudne. Polscy i ukraińscy historycy przez kilka kolejnych lat, począwszy od lat 90-tych, organizowali doroczne spotkania. Raz odbywały się one w Polsce, raz na Ukrainie. Kolejne tomy (Polska–Ukraina: trudne pytania) wydawane po zakończeniu sympozjów były zakańczane protokołami uzgodnień i protokołami rozbieżności. Przez lata ta wspólna praca powodowała, że tych rozbieżności było coraz mniej. Ale były tematy, w których zarówno jedna, jak i druga strona stała twardo na swoim stanowisku. Seminaria na początku tego wieku zakończono i do tej pory nie widać jakiegoś pomysłu, jak to kontynuować dalej, w jaki sposób można by na tej płaszczyźnie prowadzić dialog. Wydarzenia, jakie miały miejsce dzisiaj w Hucie Stepańskiej, przemówienie biskupa i błahoczynnego, przemówienie Janusza Horoszkiewicza, Sekretarza ROPWiM Andrzeja Kunerta są kolejną próbą pojednania obu narodów. Czy to się uda? Jestem sceptyczny, ale wierzę, że kiedyś to nastąpi. Być może potrzebujemy zmiany pokoleń, być może potrzebujemy tego, aby Polska i Ukraina znalazły się w innej sytuacji ekonomicznej, politycznej.
Wielu ludzi jest nam tutaj niezwykle przyjaznych, spotykamy się z wielką serdecznością i pomocą, zarówno ze strony zwykłych ludzi, jak i ze strony oficjeli, czy to kościelnych hierarchów, czy to hierarchów cerkiewnych, czy to administracji rejonowej, to jednak są w dalszym ciągu takie przykre dla nas, jednostkowe komentarze. Na przykład, w jednej z miejscowości, w której nasi pielgrzymi przejeżdżali na furmankach, starszej 83-letniej kobiecie, której było w jakimś momencie trudno zejść z wozu jakiś człowiek zaoferował pomoc. Powiedziała, jak się u nas mówi „Dziękuję Panu”. W odpowiedzi usłyszała „Panów to żeśmy już wyrezali”. Takie drobne rzeczy nie zepsują od razu całości. Natomiast dla takiej osoby, która wraca po 70-ciu latach po raz pierwszy do swojego domu, który pamięta jako dziecko, spotkanie z takim człowiekiem może być traumatyczne. Spotykaliśmy się tutaj przede wszystkim z życzliwością i parę takich niemiłych rzeczy nie może wpłynąć na obraz całości.
– Czy istnieje nadzieja na zawarcie porozumienia?
– Mam nadzieję, że to nastąpi. Jeszcze jest najprawdopodobniej na to za wcześnie. Myślę, że z wieloma miejscowymi Ukraińcami takie międzyludzkie porozumienie zostało zawarte: przyjaźnią się, piszą do siebie, dzwonią, przysyłają sobie kartki na święta. Przyjeżdżamy odwiedzić groby swoich bliskich, poszukać kawałka fundamentu po swoim domu, albo chociaż miejsca, gdzie ta wieś była. Za każdym razem jak stąd wyjeżdżamy, zawarte są nowe przyjaźnie, mamy kontakty. Więc wszystko idzie powolutku do przodu. Ja tylko nad jedną rzeczą się zastanawiam, na której mnie osobiście zależy, żeby to pokolenie, które jeszcze pamięta te wydarzenia, w najbliższych latach doczekało się słowa „przepraszam”. My też mamy, za co przepraszać. To nie jest tak, że ta historia jest biała czy czarna. Ona jest niezwykle trudna. Ona jeszcze się pisze.
– Od ilu lat Pan jako historyk zajmuje się tym tematem?
– Jako historyk zajmuję się od czterech lat. W pewnym momencie odżyły we mnie rozmowy z przed lat z moją babcią, z moimi wujkami, stryjkami, z ludźmi, którzy przez wołyński dom mojej babci się przewijali. Zacząłem szukać możliwości, żeby na Wołyń pojechać, i znalazłem Janusza Horoszkiewicza. Po pół roku pojechaliśmy na Wołyń 100-osobową grupą. W 2010 roku, po pierwszej swojej pielgrzymce, zacząłem zbierać relacje osób, przede wszystkim skupiając się na regionie Huty, Wyrki i Hał. Udało mi się zebrać ich ponad 70, nie raz wielogodzinnych wspomnień ludzi, którzy nigdy wcześniej nie opowiadali o tych wydarzeniach.
– Czy jest sens powołania wspólnej polsko-ukraińskiej komisji historyków, która zbadałaby wydarzenia z 1943 r.?
– Myślę, że tak. Taka współpraca jest potrzebna. 70 rocznica jest bardzo dobrym czasem, kiedy można by było ponownie zacząć rozmawiać. Jeżeli w tym momencie to nie jest możliwe na szczeblu najwyższych organów państwowych, to żeby przynajmniej historycy wrócili do dobrej tradycji wspólnych spotkań, służących lepszemu poznaniu naszej wspólnej historii.
– Czy jest uzasadnione wiązywanie tematu Tragedii Wołyńskiej i europejskiej przyszłości Ukrainy?
– Nie wiem, czy Ukraina jest tego świadoma, że przygotowanie kraju do wejścia do UE będzie wymagało wielu kroków, w tym także rozwiązania spornych kwestii historycznych z sąsiadami. Polska musiała przed wejściem do UE pewne rzeczy z sąsiadami dyskutować. Spełnienie określonych kryteriów może się okazać trudne ze względu na opór własnego społeczeństwa posiadającego własną pamięć historyczną, do której każdy naród ma prawo. Natomiast to prawo nie wyklucza spotkań historyków z jednej i drugiej strony i próby rozwiązania tych największych zadr, jakie istnieją pomiędzy naszymi narodami.
Rozmawiała Natalia DENYSIUK
CZYTAJ TAKŻE:
WYSTĄPIENIE JANUSZA HOROSZKIEWICZA W HUCIE STEPAŃSKIEJ