Wyrażam wdzięczność redakcji „Monitora Wołyńskiego”, że w tegorocznej gazecie 5 sierpnia został wydrukowany mój artykuł „Ostatni gospodarz Zamku Ołyckiego” o wydarzeniach z września 1939 roku i losie księcia Janusza Radziwiłła.
Do tego, co już powiedziałem, chciałbym dołączyć informację o książce Petra Bojarczuka „O czym milczy stara Ołyka” (str. 103-104), gdzie autor podał ciekawe szczegóły, cytując wspomnienia synowej księcia, Izabelli i wysnuwając nie mniej ciekawe wnioski.
Jednak istnieje jeszcze jedno świadectwo o tych wydarzeniach, mało dostępne dla szerszej publiczności. Chodzi o list uczestnika tego wrześniowego pochodu „wyzwoleńczego” W. Matusowskiego, napisany już 26 marca 1964 roku i adresowany sekretarzowi Wołyńskiego Komitetu Obwodowego KPU O. Szwydakowi, który przekazał te wspomnienia Zamlińskiemu ¾ kierownikowi obwodowego archiwum partyjnego z rezolucją: „Uwzględnić podczas doopracowania zarysu o obwodowej organizacji partyjnej” (WODA, F. P-597, op. 1, dz. 43, str. 145-146).
Trudno oceniać, na ile obiektywnymi były te wspomnienia, biorąc pod uwagę ich autora oraz odbiorcę – ówczesnego głównego ideologa obwodu. Ponadto autor załącza eseje wydrukowane w gazecie „Radianska Wołyń” („Wołyń Radziecki”) z dnia 21 września 1962 roku, gdzie nie spodobała mu się fraza: „W miasteczku Ołyka komitet rewolucyjny aresztował magnata Janusza Radziwiłła”. Świadectwo Matuszowskiego ma zupełnie inną treść.
Co można zaczerpnąć z listu tego, który wcale nie był zwykłym żołnierzem 15 strzeleckiego korpusu z dowództwem przeniesionym z Równego do Ołyki? Dzień, jak wspomina o tym „wybawiciel”, był „grząski”. Do ich samochodu (!) około godziny 9 wieczorem zbliżył się obcy mężczyzna i oznajmił, że w zamku znajduje się Radziwiłł, o czym „natychmiast zawiadomiłem dowódcę korpusu A. Riepina”, a ten wydał rozkaz aresztowania księcia. Na dziedziniec zamkowy Matusowski wjechał z towarzyszącymi mu kilkoma oficerami i żołnierzami. Na piętrze zauważyli światło. W salonie znajdowała się duża grupa kobiet i mężczyzn. Po pytaniu, kto jest tutaj gospodarzem, jeden z nich podszedł i odpowiedział: „Jestem książę Radziwiłł” i przedstawił swoją żonę, syna i krewnych.
Później książę opowiedział, że w dniach 15-16 gościł u niego polski rząd, proponowano mu przejazd przez Dubno do Czerniowców w Rumunii, jednak on zrezygnował.
Nieoczekiwani goście zaproponowali gospodarzowi i jego synowi, żeby pojechali z nimi do centrali. Następnego dnia, aresztowani, jak pisze on dalej wychwalając się, „zostali przeze mnie eskortowani do Równego, do oddziału specjalistycznego nr 5”.
Jeśli zestawić wspomnienia Matusowskiego i synowej Radziwiłłów, Izabelli, zauważamy różnicę – i to różnicę znaczną – chociażby w tym, że przed przyjściem członków NKWD, w zamku przebywało kilku oficerów pod dowództwem pułkownika, który zapewnił, że mieszkańcy nie powinni się niczego obawiać, dając „słowo radzieckiego oficera”. Kiedy NKWD aresztowało teścia i męża – pisze pani Izabella – „pułkownik … był strasznie zaskoczony, jednak nikt z NKWD nie chciał go wysłuchać”. W taki sposób działały służby Berii, a lokalni komuniści, ich komitet, czy milicja przekonywali potem, że to oni aresztowali osoby cieszące się autorytetem. W rzeczywistości, w takich okolicznościach ograniczali się jedynie do tego, że pod osłoną nocy szepnęli do ucha komu trzeba o księciu, to znaczy zachowali się jak słudzy silniejszego.
Walerian TYNCZUK