Ognisk nie rozpalano w dzień, żeby dym przez przypadek nie zdradził miejsca obozu dezerterów. Wieczorem gotowano jedzenie. Jednego razu w przyniesionej nocą wodzie znalazła się wielka żaba-ropucha. Zupa miała rybi smak, rano odkryli, jaka była tego przyczyna.
Kiedy w okopach nad Styrem umierali żołnierze, ich sprytni rówieśnicy ani myśleli o wojnie. To nie była ich wojna, nie chcieli umierać za cara i jego sojusze. Po ogłoszeniu mobilizacji wyruszyli wprawdzie z domów, ale nie na front, a do leśnych szałasów. W domu ich nie było, ale pola mogli obrobić i zdrowia, ani życia nie stracić. Bagna i puszcze nieprzebyte zachęcały do dezercji. Poszukiwanie dezerterów ograniczało się do niespodziewanych obław w czasie np. potańcówki wiejskiej, odpustów, wesel. Do lasów nikt szukać nie chodził.
Las pod Hutą Stepańską. Do niego podążali dezerterzy
Linia frontu w 1915 r.
W lasach natomiast powstały obozy dezerterów, które w miarę wydłużania się wojny stawały się coraz większe. Rozrastały się z powodu kolejnych poborów. Jeśli któryś z żołnierzy otrzymywał urlop, rzadko wracał do swojej jednostki, wybierał dezercję. Nie można się temu dziwić: okrucieństwa wojny usprawiedliwiały ich decyzje. W rosyjskiej armii narastał duch rewolucyjny i wywrotowy. Było oczywiste, że wojna szybko się nie skończy. Ludzie obserwowali zachowanie rosyjskich żołnierzy. Jako że huciańska ziemia była przez wiele miesięcy blisko frontu, mogli napatrzeć się do woli, a wnioski wyciągali szybko. W domu Gutkowskich w Siedlisku mieścił się sztab. Jednej nocy carski pułkownik wrócił z konnej inspekcji wojska, wszedł do domu i powiedział ordynansowi, żeby zajął się koniem. Ten jedynie odpowiedział: «Zajmij się sam» i dalej spał. Dla Hucian nauczonych dyscypliny takie zachowanie było nie do pomyślenia, szybko wieści rozeszły się po okolicy.
W jednej znanej rodzinie było trzech braci – Franek, Tomek i Kazimierz. Kazimierz urodził się w 1903 r., a zmarł w 1998. Opowiedział mi wiele ciekawych historii, był skarbnicą wiedzy.
W czasie mobilizacji wojsko zabierało również chłopów z końmi i wozami jako podwodami. Za wojskiem podążały setki furmanek. Z naszych wsi także pojechały podwody. Kazik, jako chłopiec, został wysłany konno do miasteczka po pocztę. Tam żołnierze bez dyskusji włączyli go do kolumny, chcąc nie chcąc pojechał aż pod Dubno. Kiedy zobaczył go znajomy kapitan, uratował go – a chłopiec był przecież jeszcze dzieckiem – z tych taborów. Kapitan załatwił mu przepustkę na piśmie, zapłatę za dwa tygodnie i odesłał do domu. Kazimierz wielokrotnie kontrolowany po drodze wrócił jako bohater z koniem i pieniędzmi. Inni też powracali, ale bez koni, które pozostawili i uciekli. Jeden z gospodarzy przyszedł z samym batogiem, bez koni. Udowadniając sens swojej ucieczki, bo wrócił z batogiem, a nie pusto, stał sie wiejskim pośmiewiskiem.
Dwaj bracia Kazika byli w wojsku podoficerami: Franek – żołnierz z powołania oddany bez reszty wojsku, Tomek – duch dezerterski z lekceważącym stosunkiem do cara i wojny. Już od dziewięciu miesięcy Tomek siedział w domu, ani myślał wracać na front. Jego spokój skończył się, kiedy na przepustkę przyjechał Franek. Powiedział mu, że zostanie rozstrzelany za dezercję. Szybko też wymyślił sposób ratowania brata. Zebrali się i bocznymi drogami poszli do miasta. Tam u znajomego lekarza wojskowego Tomek uzyskał zaświadczenie, że był ciężko kontuzjowany od uderzenia w głowę, leżał w szpitalu dziewięć miesięcy i że może wrócić do służby. Franek odprowadził Tomka do jednostki, gdzie sprawę wyjaśnili pomyślnie. Tomek został w jednostce, a Franek wrócił do domu.
Na drugi dzień już z daleka widać było jadącą obcą furmankę, to jechał bałaguła. Wyszedł i Franek patrzeć, kto jedzie, nie był to widok codzienny: bałaguła woził tylko zasobnych podróżnych, inni chodzili na nogach. Na furmance pościelone było siano, a na sianie wygodnie leżał Tomek, słodko śpiąc. Franek widząc brata zawołał: «A ty skąd się tu wziąłeś?». Tomek wyciągnął pismo, w którym napisane było prosto i jasno: «Za dziewięć miesięcy w szpitalu należy się dwa tygodnie urlopu, plus suchy prowiant, tytoń i spirytus na te dni». Tak oto Tomek wrócił na urlop po dezercji.
Franek wierzył w zwycięstwo, nastraszył brata, co go czeka, jak wojna się skończy i obaj wrócili do wojska. Szczęśliwie wojnę przeżyli. Zostali też odznaczeni za męstwo na polu walki.
Bagna koło Huty Stepańskiej
Tekst i zdjęcia: Janusz HOROSZKIEWICZ
P. S. 1: Zainteresowani mogą uzyskać więcej informacji pod adresem mailowym: janusz-huta-stepanska@wp.pl
P. S. 2: Redakcja MW składa najserdeczniejsze gratulacje Januszowi Horoszkiewiczowi z powodu przyznania mu Nagrody IPN «Kustosz Pamięci Narodowej».
CZYTAJ TAKŻE:
HUCIAŃSKIE OPOWIEŚCI: HORYŃ – RZEKA PIĘKNA I STRASZNA, ZAWSZE BLISKA SERCU
HUCIAŃSKIE OPOWIEŚCI: WOJNA ŚWIATOWA I POWRÓT Z WOJNY WYSOCKICH
HUCIAŃSKIE OPOWIEŚCI: SEJM U WAWRZYNOWICZA W WYRCE
HUCIAŃSKIE OPOWIEŚCI: ZAWŁASZCZENIA I KONFLIKTY LEŚNE