Chcecie wiedzieć, gdzie jest koniec świata? W tym felietonie Wam to napiszę.
Koniec świata, w sensie geograficznym, w różnych językach można określić na wiele sposobów i w mniej lub bardziej elegancki sposób. Ten koniec świata, o którym ja piszę, nie jest «za górami, za lasami», ale za wielkim błotem, a prowadzi tam wyboista droga bez żadnego oświetlenia. Poza tym znajduje się tutaj, blisko, na Wołyniu. Jedzie się na Kowel, a następnie kieruje w stronę Jagodzina. Na skrzyżowaniu koło Lubomla skręca się z głównej drogi w lewo i wali naprzód jakieś 10 kilometrów polną drogą. Prosto, aż na sam koniec świata.
Końcem świata – jakkolwiek to zabrzmi – zarządza ksiądz Jan Buras. Dodam więcej – on jest poniekąd jego twórcą. Jeśli znajdziesz się tam w nocy, masz wrażenie, że jedziesz do piekła, a nie do księdza. Widzisz tylko ciemność i masz wrażenie, że zza drzewa wyskoczy jakiś Belzebub albo ty wyskoczysz z trasy wprost do piekielnego ognia. Jednak u kresu diabelnej drogi należącej do gminy Wiszniów, nigdy nieremontowanej i bez perspektyw, wita cię nowoczesna cywilizacja.
Zacznę od fauny. Po pierwsze pies. Mieszka tu Ruta. Nie jest to Cerber z mitologii i nie ma trzech głów, ale pochodzi z Rodezji i jest psem afrykańskim na lwy. Ponieważ na tym końcu świata lwów mimo wszystko nie ma, Ruta zajmuje się polowaniem na rozrywkę. To pobiegnie i wróci, to coś przekąsi ze stołu, zaglądnie do kuchni, poszczeka na konia, przepędzi kury. Zależy. Niekiedy kładzie się na tapczanie, a głowę opiera na poduszce z wizerunkiem dwóch psich łbów jej rasy. I tak śpi. Ruta rozumie po polsku i po ukraińsku, a uwierzcie mi, że dwujęzyczność u zwierząt to rzadka kompetencja. Ten pies, chcę to bardzo podkreślić, rozumie zdania wielokrotnie złożone i zakończone czasownikiem «proszę». Na tryb rozkazujący w rodzaju «siad» nawet nie mrugnie okiem. Żeby zareagowała, należy mówić do niej głosem łagodnym i z intonacją raczej opadającą.
Z Rutą na końcu świata mieszkają konie: Aza i Kary. Ruta ciągle szczeka na Azę. Są w tym samym wieku, więc pozwala sobie wobec niej na zaczepki. Kary jest poważniejszy. Oba konie elegancko biorą chleb z dłoni księdza Jana lub przyjezdnych gości i mielą w paszczach, zanim wezmą drugi kawałek.
Bywają też barany, które, jeśli dobrze pamiętam, reagują na wesołą komendę ojca Jana «w dwuszeregu zbiórka!» lub powitanie «cześć chłopaki!». Grupują się wtedy i gromadnie idą z pastwiska. Maszerują nieśpiesznie o 16.00 do domu z okolicznych pól. Ksiądz Jan mówi, że mają wewnętrzny zegar biologiczny i wracają, kiedy robi się ciemno. Ale ja mu nie wierzę. One idą, bo tak się z nim umówiły i taka jest harmonia tego miejsca.
«Jak ksiądz może zrobić koniec świata, a potem nim zarządzać?» – spytacie. Pewny siebie, charyzmatyczny, towarzyski, z dystansem do własnej osoby i świata, z niebanalnym poczuciem humoru (znam tylko jednego księdza, który potrafi zrywać boki ze śmiechu opowiadając dowcip o świętym Jonaszu), oddany misji i pracy. Po prostu lider. Wchodzi i mówi do swoich gości: «Szczęść Boże». I nawet jeśli jesteś antychrystem to automatycznie odpowiadasz «Bóg zapłać», bo taka jest energia tego miejsca.
Jest ono materializacją słów polskiej piosenki «Tu na razie jest ściernisko, ale będzie San Francisco». We wsi Zamłynie, na Wołyniu, 30 km od polskiej granicy, był kiedyś szpital dla gruźlików. Około 10 lat temu opuszczone budynki zostały przekazane misji religijnej «Caritas-Spes» Diecezji Łuckiej Kościoła Rzymskokatolickiego. Zaczęto tu wówczas budowę Centrum Integracji Zamłynie, którego uroczyste otwarcie odbyło się w 2015 r. Pod wodzą księdza Jana Burasa stara rudera stała się atrakcyjnym, oryginalnym miejscem spotkań, konferencji, projektów, a także wypoczynku. Obiekt jest oświetlony i ciepły, emanuje przyjazną atmosferą, serwuje proste, smaczne, domowe jedzenie.
To miejsce powstało z pracy i wiary jego gospodarza. Za to składam księdzu Janowi wyrazy uznania. Wiem, o czym piszę, bo w tym roku otworzyłam szkołę języka polskiego na bazie starej chatki na kurzej nóżce. Nie jest to łatwe i szybkie. Jednak jak się bardzo chce, to można. Nawet na końcu świata.
Podaję adres: obwód wołyński, rejon lubomelski, wieś Zamłynie, ul. Drużby 53. Musicie tam jechać. To jest miejsce, gdzie zwierzęta na Wigilię mówią ludzkim głosem. Zapewniam Was, bo tam byłam.
Ewa MAŃKOWSKA,
Ukraińsko-Polski Sojusz imienia Tomasza Padury w Równem
Zdjęcia: Wiesław PISARSKI, Piotr KOWALIK
CZYTAJ TAKŻE:
TAK SIĘ UCZY JĘZYKA POLSKIEGO W ZAMŁYNIU
LETNIA SZKOŁA W ZAMŁYNIU INACZEJ – WIDZIANE OCZAMI NAUCZYCIELI