Możemy tylko podziękować pomysłodawcom Międzynarodowego Festiwalu Teatrów Amatorskich «Wędrowny Wieszak» za wrześniową dawkę sensownych i na wysokim poziomie spektakli oraz możliwość intelektualnego wypoczynku na tle tradycyjnego łuckiego folkloru. W naszej redakcji – gość «specjalny» – Rusłana Porycka, «harmiderczyni», kierownik ideowy i współorganizator tego przełomowego dla teatralnego Łucka wydarzenia.
– Pani wizytówka życiowa: kim Pani jest i kim chce Pani się stawać?
– Rusłana Porycka – kierownik artystyczny teatru-studio «Harmider» Łuckiego Rejonowego Domu Kultury. Nie mogę wyobrazić siebie poza współczesnym procesem teatralnym. Nie boję się przynależności do teatru amatorskiego, niezależnego, takiego, który może sobie pozwolić na twórcze eksperymenty i nie jest uzależniony od interesów komercyjnych. Kilka lat temu musiałam zostawić dziennikarstwo, aby mieć więcej czasu na teatr i dziecko. Nie mam poczucia niezrealizowania, czuję się komfortowo i harmonicznie w roli reżysera teatralnego.
– Kim Pani jest w życiu: jeszcze naiwną małą dziewczynką czy dorosłą wszechwiedzącą kobietą?
– Oczywiście, że nie wiem wszystkiego. W moim życiu, być może, brakuje jakiejś przewidywalności, żyję spontanicznie, kieruję się intuicją, prawie w stylu «Harmideru». Planowanie czegoś na dłuższy okres jest niemożliwe – życie zawsze wprowadza swoje korekty. Ale nie mogę powiedzieć, że płynę z prądem, próbuję wprowadzić do improwizacji życiowej elementy uporządkowania.
– Od dziennikarstwa do działalności teatralnej. Czy był jakiś impuls do tej decyzji?
– Ten impuls był u mnie chyba jeszcze w dzieciństwie. Każdy zabiera do świata dorosłych jakieś marzenia. Ja w dzieciństwie marzyłam o teatrze, być na scenie, grać. W szkole i uniwersytecie brałam udział w różnych kołach teatralnych i studiach. Chyba do tego czasu nie przerosłam swojego marzenia – dotychczas je realizuję. Bardzo lubię dziennikarstwo, podtrzymuję kondycję pisząc na łamach wydań internetowych. Ale, jak powiedział Remarque, «kiedy możesz nie pisać – nie pisz». Właśnie postanowiłam trzymać się tej zasady. Wybrałam to, czego nie mogłam nie robić.
– Otóż, wybrała Pani teatr. Jakie były pierwsze kroki do własnego życia teatralnego?
– 10 lat temu, będąc jeszcze studentami i aktorami teatralnego studio Wołyńskiego Państwowego Uniwersytetu, zrozumieliśmy, że mamy potrzebę, siłę i ambicję, aby stworzyć własną formację teatralną. Wywołało to nawet wówczas ostrą reakcję, oburzenie i niemal posądzano nas o zdradę. Jednak z perspektywy czasu można stwierdzić, że była to słuszna decyzja. Byliśmy bardzo naiwni, szczerzy i odważni, mieliśmy kilka lat doświadczenia w uniwersyteckim studio. Szczególnie jesteśmy wdzięczni Larysie Zelenowej, która wzięła nas pod swoją «akademicką opiekę». To doświadczenie stało się mocnym fundamentem w naszej działalności teatralnej. Pani Larysa jest świetnym pedagogiem i mądrą kobietą, kiedy zrozumiała, że jesteśmy już gotowi do samodzielnego «pływania», przekazała mi ster reżysera…
– «Harmider» – to ucieczka od rzeczywistości czy próba jej interpretacji lub modelowania?
– Być może to jeszcze jedna szczególna równoległa rzeczywistość. Studio łączy ludzi o różnych zainteresowaniach i potrzebach, doświadczeniu i zróżnicowanych światopoglądach, którzy stworzyli bardzo zgrany zespół. Ci ludzie, moim zdaniem, są złączeni przez wspólny proces, zwycięstwo nad sobą i własnymi kompleksami… Nie chcę mówić banalnych słów o «miłości do teatru», ale jest to jakaś bardzo delikatna łącząca materia twórczości, pewnego rodzaju katharsis, akt duchowego samooczyszczenia, kiedy ważne jest coś innego, niż to, że sala klaszcze na stojąco.
– Wiem, że zespół «Harmideru» jest świetny. Ale jak to wygląda od strony teatralnej kuchni, doboru roli i repertuaru?
– Nazwę naszego teatru wyciągnęliśmy w ciemno z kapelusza. Staramy się dobierać repertuar zgodnie z naszą nazwą – żeby widz nie wiedział, czego może oczekiwać od kolejnego spotkania. Spektakle powinny być ciekawe tak dla widzów, jak i dla aktorów. Natomiast ściśle trzymamy się zasad – żadnego flirtowania z widzem, żadnego szoku, epatowania, gry z formą. Jest to dla nas po prostu nieciekawe.
– W świecie, przeładowanym informacją z totalną dewaluacją słowa i zasad życiowych, dawno już przepowiadano naturalną śmierć teatru. A teatr żyje sobie nadal… Na czym polega fenomen tego zjawiska?
– Myślę, że ludzie coraz bardziej zamykają się w sobie od otaczającego ich świata. To nie jest naturalne dla ludzkiego komfortu psychicznego. Ludzie intuicyjnie szukają wyjścia z tego stanu. Teatr daje człowiekowi szansę na żywą komunikację, możliwość wspólnego przeżycia jednego i tego samego rytuału. To w pewnym rodzaju sposób na grupową wzajemną pomoc psychiczną. Ciekawe, czy ci prorocy chociaż raz w życiu byli w teatrze?
– Możemy stwierdzić, że w Łucku jest o jeden międzynarodowy festiwal więcej. Kto jest pomysłodawcą organizacji «Wędrownego Wieszaka»?
– Chyba to była nasza wspólna koncepcja, z którą od razu się zżyliśmy. Później była praca, było trudno. Ale najważniejsze, że «Wieszak» się odbył. Mamy już doświadczenie i chęć na przyszłe festiwale.
– Było wiele państw-uczestników, ale zabrakło teatrów z Polski. Zapraszaliście?
– Szczerze mówiąc dotychczas nie rozumiem, dlaczego zabrakło przedstawicieli sąsiedniego państwa. Zapraszaliśmy polskie teatry za pośrednictwem Konsula Krzysztofa Sawickiego, a także sami wysyłaliśmy zaproszenia do wszystkich znanych nam zespołów teatralnych. Bardzo żałujemy, że nikt nie przyjechał, ponieważ Polska – to teatralne państwo. Polski teatr jest niezwykle ciekawy i różnorodny – od teatrów akademickich i już «klasycznego» Kantora do współczesnej awangardy. Łuczanie mieli okazję w zeszłym roku zobaczyć «Bruzdę» Leszka Mądzika – awangardowe przedstawienie z potężną treścią duchową zorganizowane w łuckim kościele Św. Piotra i Pawła.
– Szczerze mówiąc byłem bardzo zaskoczony wypowiedzią niektórych działaczy religijno-politycznych o niestosowności, prawie «profanacji» ruin cerkwi Jana Teologa przez starożytną grecką «Antygonę»…
– Kiedy podałam pomysł przedstawienia «Antygony» w ruinach dawnej ruskiej świątyni, nawet nie spodziewałam się, że to może wywołać tak «uproszczoną» reakcję. Przecież treść tej sztuki wcale nie przeczy kanonom chrześcijaństwa. Antygona, na przekór moralnym i polityczno-religijnym zasadom społeczeństwa, zwyczajnie wykonała swój ludzki obowiązek – pochowała ciało poległego w bitwie brata. Wysłuchując wszystkie komentarze wokół tego rozdmuchanego problemu, mimowolnie zastanawiam się, czy rosnąca w ostatnich czasach liczba wybudowanych cerkwi świadczy o jakości i rozumieniu chrześcijaństwa.
– Jaki jest ukraiński widz i jak odbiera wasz teatr?
– Chyba każda osoba odbiera wydarzenie teatralne według własnych potrzeb estetycznych. Nie staramy się być dla widza popularno-sympatycznymi lub konformistycznymi, po prostu wykonujemy naszą pracę ze szczerością i uczciwością. Cieszymy się nawet wtedy, gdy widz wychodzi po spektaklu nic nie rozumiejąc, ale powraca do naszego teatru. O potrzebie widza w społecznej misji teatru może świadczyć chociażby Grand Prix dla sztuki «Metro». Być może to jest właśnie to, czego potrzebuje społeczeństwo ukraińskie z tradycyjnym «Moja chata z kraju».
Rozmawiał Walenty WAKOLUK