Rosyjscy terroryści od dawna nie ukrywają, że ich celem nie jest uwolnienie obywateli Ukrainy od opresji mitycznych faszystów i buta NATO, ale zniszczenie zarówno państwa, jak i narodu ukraińskiego. Kolejnym potwierdzeniem tego był atak rakietowy z 23 listopada, w wyniku którego niemal całe terytorium Ukrainy zostało pozbawione prądu.
Od początku pełnoskalowej rosyjskiej agresji Ukraina jest obiektem masowych ataków rakietowych. Dla «drugiej armii świata» (tak pochlebnie wschodni sąsiad tytułował wcześniej swoje wojsko) pojęcie honoru żołnierskiego od dawna nic nie znaczy, a po serii porażek na polu walki z Siłami Zbrojnymi Ukrainy rosjanie coraz częściej odwołują się do działań terrorystycznych przeciwko ludności cywilnej. Niszczenie budynków mieszkalnych i osiedli, a nawet całych wsi i miast, szpitali, szkół i przedszkoli, torturowanie i zabijanie ludzi, masowe groby stały się brutalną codziennością Ukraińców.
23 listopada terrorystyczne państwo przeprowadziło kolejny zmasowany atak rakietowy na infrastrukturę krytyczną Ukrainy. Przestępcy wystrzelili około 70 pocisków manewrujących z terytorium rosji, z akwenów Morza Czarnego i Morza Kaspijskiego. Większość z nich została zniszczona przez siły obrony przeciwlotniczej, ale niektóre pociski trafiły w cel. Prawie cały kraj pozostał bez prądu. Nawet w Mołdawii doszło do przerw w dostawach energii.
Nasza redakcja zdążyła właśnie oddać do drukarni kolejny numer «Monitora Wołyńskiego», gdy zabrakło prądu. Cały Łuck pogrążył się w ciemnościach.
Moje osiedle pozostawało bez prądu przez 36 godzin. Bez prądu, czyli nie tylko bez światła, łączności telefonicznej, internetu, ale także bez wody i ciepła, bo bez elektryczności nie działają pompownie i kotłownie osiedlowe, własnych kotłów, jeśli ktoś je w domu posiada, też nie da się uruchomić.
W tym czasie mieszkanie, mimo że temperatura na zewnątrz nie spadała poniżej -2°C, odczuwalnie się wychłodziło. Ślęcząc ze świecą nad wydrukowanym tekstem, bo przecież pracę musi ktoś wykonywać, pomyślałem, że wszystkich opisanych niedogodności nie da się porównać z tym, jak żyją żołnierze w okopach i ziemiankach tam, na froncie. I z kimkolwiek z przyjaciół, kolegów czy po prostu znajomych mieszkańców Łucka nie rozmawiałem wszyscy zgadzali się, że wymienione problemy nie są tego kalibru, żeby nad nimi ubolewać.
Brak prądu? Jest świeca, latarka LED na baterie, akumulator wyjęty z samochodu, wykonana domowym sposobem lampa na olej. Zimno? Dobrze się ubrać, pod koc włożyć półtoralitrową butelkę z gorącą wodą, podgrzać zwykłą żeliwną patelnię, ze świecy i doniczek ceramicznych zrobić improwizowany piecyk. Nie ma wody? Można zrobić zrzutkę i wodę pitną dowieźć z okolicznych wsi, a techniczną da się czerpać ze Styru. Czyli jako tako można dać sobie radę. Gorzej jest z połączeniami, ale nawet tutaj niesprzyjające okoliczności można dobrze wykorzystać – zaprosić sąsiadów i poznać się nie wirtualnie, a w realu. Czy raczej zacieśnić znajomości, bo przecież w ciągu poprzednich dziewięciu miesięcy wszyscy już się poznali w schronach przeciwbombowych. Emerytki nie mogą obejrzeć ulubionego serialu? Też żaden problem – cała naprzód na spotkanie z koleżankami w punkcie niezłomności. Osobiście widziałem, jak starsze panie przychodziły tu po ciepło, światło i herbatę. Oprócz tego tutaj można usłyszeć najświeższe wiadomości – żadna «Santa Barbara» nie dorówna!
Putin spodziewał się, że Ukraińcy przestraszeni blackout-em uciekną do Europy. Nie wie, z kim zadarł. Nie jest w stanie nastraszyć nawet łuckich emerytek.
Anatol Olich