Za Polski, kiedy panowała ciemnota, pewien kawaler z Omelanki był kojarzony z przyszłą żoną przez swatów. Z panną niewiele miał kontaktów.
W jesienne popołudnie odbył się ślub, w kościele huciańskim świece nie rozjaśniały zbytnio widoków. Po ślubie udali się na przyjęcie do domu, już robiło się ciemno, tam też lampy naftowe «piątki» niewiele wnosiły światła. Dopiero na drugi dzień przy świetle słonecznym mąż zobaczył żonę.
To nie była ta, którą mu swatano, a jakaś inna, zamieniona, brzydka. Co miał robić? Żyli ze sobą, ale zawsze wypominał, że nie tą mu pokazywano przed ślubem. Tak też usprawiedliwiał swoje pijaństwo. Mówił: «Piję z rozpaczy».
Wszystko odmieniło się za sowietów, kiedy nastała ich jasność. Pojedynczy naiwni uwierzyli w te, obłąkane ideały. Nowe czasy wniosły niesłychane ulepszenia, szybkie śluby, rozwody i sierocińce dla niechcianych dzieci zostawianych po rozpadzie małżeństwa. Do tego jeszcze ksiądz nie miał nic do powiedzenia, a nawet mógł założyć rodzinę. Wydawało się niektórym: «hulaj dusza, piekła nie ma».
Bronisław Dziekański z Folwarku (gmina Niemowicze, obecnie rejon sarneński w obwodzie rówieńskim – red.) zalecał się do panny Rudnickiej na Kolonii Prurwa, z drugiej strony Horynia. Jego brat Teofil szukał sobie panien po sąsiedzku. Kiedy mąż Józefy K. nie wracał z wojny, zalecał się do niej, co budziło powszechne potępienie – mąż na wojnie, a ona hula. Właściwie to chodził do jej siostry Kalinki, ale mężatka bardziej przypadła mu do gustu. Kalinka z tego powodu wpadła w rozpacz, ciągle siedziała na studni, aż zwariowała. Kiedy zmarła, ludzie mówili, że się otruła. Nikt tego jednak nie dociekał, zmarła, to ją pochowali i sprawa się zakończyła.
Od lewej: Bronisław Dziekański, Malwina Felińska, niezidentyfikowana osoba, Adam Feliński.
Zdjęcie z 1944 r. udostępniła Waleria Szumska (po wojnie żona Bronisława Dziekańskiego)
Mama kawalerów Dziekańskich, Emilia z domu Werpulewska, chciała pannę z Prurwy dla Bronisława. Dziewczyna była pracowita, zaradna, sprzątała, gotowała i tkała płótno. Idealna na żonę i synową, coś się jednak popsuło. Bronisław, tak jak najpierw chętnie, tak z czasem niechętnie chodził na randki, mimo usilnych ponagleń matki. Chodził i szybko wracał. Matka jednak dążyła do ożenku syna i dopięła swego. Wesele zostało uzgodnione, a goście zaproszeni. Wozy – «wasążki» ozdobione – czekały na sygnał do wyjazdu. Goście jednak z niecierpliwością spoglądali na drzwi, a kawaler się w nich nie zjawiał. Wreszcie poszli po niego, okazało się, że wcześniej uciekł przez okno do horodeckiego lasu.
Folwark. Dawny zakątek Dziekańskich. Z tyłu horodziecki las
Folwark. Tu stały domy Dziekańskich
Co było robić, wszystko było przygotowane, w Prurwie czekali z przyjęciem, ksiądz we Włodzimiercu i muzykanci opłaceni, a gościna gotowa. «Co za wstyd» – powiedział starosta odkorkowując litrową butelkę wódki. Częstując gości, chodził i powtarzał: «Co tu robić?». I wtedy ktoś podsunął mu pomysł: «Niech Teofil się w zamian ożeni, nie będzie do Józki latał». Pomysł był tak świetny, że nikt nie pytał wskazanego o zdanie, a on nie protestował.
«Obywatel» ksiądz, rad nie rad, zamienił jedynie imiona i odbył się ślub. O świcie goście się rozjechali. A na drugi dzień, ku rozpaczy matki, Teofil wrócił do domu. Sprawa szybko się wyjaśniła. Poślubiona była «obojnakiem», miała narządy damskie i męskie. To do lasu wygnało Bronka, a Teofila przygnało po ślubie do domu. We wsi ludzie mieli o czym plotkować.
Aż tu nagle, jak grom z nieba, spadła nowa wiadomość: dwaj gospodarze dość mają swoich żon i będą się zamieniać.
Pierwszy to Mieczysław Drzewiecki, przyjmak (tak określano tego, który przychodzi do domu żony) u Sabiny, córki Orzechowskiego. Wiadomo, co to przyjmak – dziad bez domu. Mąż zawsze przyprowadzał żonę do siebie, a nie na odwrót. Najlepszym określeniem było: «z przyjmaka pies i sabaka», na co przyjmacy odpowiadali: «Przyjmacki chleb żebracki». Żona Mieczysława, Sabina, była ładna, zaradna, do tego sprytnie prowadziła handel mięsem w Sarnach, który dawał duże zyski.
Mieczysław Drzewiecki trzyma dziecko (niezidentyfikowane) na rękach.
Zdjęcie wykonane w Sarnach w 1944 r. przekazała Waleria Szumska, zaznaczona podpisem «Ja»
Drugi to Marian Feliński, pochodzący z Ostów, również przyjmak. Ożeniony był z Jadwigą z domu Felińską i nie cieszył się we wsi dobrą opinią. Jadwiga znana była w okolicy jako znachorka od aborcji, które wykonywała na życzenie w całej okolicy. Wiele kobiet z tego powodu zmarło (śp. pułkownik Czesław Rudnicki, mówił mi, że matka wymieniała mu nazwiska dziewięciu takich kobiet).
Tak to przyszli mężowie do sekretarza Kunickiego z sielrady, z prośbą o rozwód. Nie musieli iść daleko, bo do drugiej części domu Sabiny, który jej siostra Dominika wynajmowała dla rodziny Grzegorza Kunickiego. Mieszkanie służyło dla potrzeb rodziny i interesantów. Przedstawili swoją prośbę – ku zaskoczeniu osób tam przebywających. Na szczęście obecny był również politruk wiejski Łuchnow, który natychmiast poparł przyszłych rozwodników. Określił ich jako postępowych, a takich kraj potrzebuje. Sekretarz po naradzie z sielgołową, który był niepiśmienny, a tacy właśnie stanowili ostoję władzy sowieckiej, kazał, aby przyszli z żonami następnego dnia. Łuchnow dyktował, a sekretarz pisał, tak sporządzili dokumenty rozwodowe i akty ślubów. Łuchnow kilka razy zapisane papiery sprawdził, żeby było jak należy, a potem zadowolony z siebie kazał rozpalać samowar. Zanim zaparzył się wrzątek i politruk wypił herbatę z talerzyka, sprawa rozniosła się po wsi.
Rozwód przeszedł bez ekscesów, ale ze ślubem nie poszło tak łatwo. Rozbawiona sytuacją żona sekretarza Kunickiego, Helena z domu Szumska, weszła na krzesło i miotłą błogosławiła nowo poślubionych. Wywołało to salwy śmiechu kilku kobiet, które siedziały od rana w sielradzie czekając na uroczystość. Wszystkiemu przyglądały się też dzieci sekretarza, a córka Krystyna (ur. 1929–zm. 2019) po wielu dziesięcioleciach mi to opowiedziała.
Drzewiecki przyprowadził Jadwigę do domu rodzinnego byłej już żony Sabiny. Jego teściowa, oburzona na córkę, pozostała z zięciem. Wszystko to trwało dwa tygodnie. Jadwiga była zadowolona, wskoczyła na wyższy poziom życia. Sabinę pchły i nędzna chata doprowadziły do desperackiego czynu. Zwróciła się do sielrady o rozwód i powtórne małżeństwo z Drzewieckim. Wypędziła ze swego łóżka Jadwigę i nie wróciła już do Mariana.
Cóż mieli robić nowożeńcy, z powrotem udali się do drugiej części domu, prosząc o rozwód. Wszystko załatwione byłoby po cichu, a dokumenty spalone, gdyby nie Łuchnow. Kolejny raz zwrócili się do niego z zapytaniem, co robić? Nie był z tego zadowolony, ale ugoszczony samogonem złagodniał i kazał dawać rozwód. Kończąc słowami: «Ciemnota, trzeba będzie ich ideowo uświadomić».
Nie dało mu to jednak spokoju, zgłosił sprawę do miejscowej gazety, w wyniku czego ukazał się artykuł pt. «Szybkie mieniajło». Gazetę do wsi przyniosła żona pułkownika z Sarn, będącego w niewoli sowieckiej. Przychodziła z odzieżą, którą wymieniała na jedzenie. Potem ludzie mówili, że została aresztowana razem z dziećmi i wywieziona.
Chwilę we wsi był z rozwodnikami spokój. Szybko jednak wróciło stare: Drzewiecki dalej woził Jadwigę, a Sabina jeździła handlować z Marianem, aż wszystko skończyło się źle. Ale o tym opowiem w następnym odcinku «Huciańskich opowieści».
Tu był Folwark widziany od strony horodzieckiego lasu. Mieszkało tu ponad 60 rodzin
Poświęcenie krzyża w Folwarku. Po prawej stronie stała szkoła
Tablica na krzyżu w Folwarku
Janusz HOROSZKIEWICZ
CZYTAJ TAKŻE:
HUCIAŃSKIE OPOWIEŚCI: POLICJANCI I PRZESTĘPCY
HUCIAŃSKIE OPOWIEŚCI: OBRONA HUTY STEPAŃSKIEJ
HUCIAŃSKIE OPOWIEŚCI: AZOR, PIES PIOTRA BRZOZOWSKIEGO Z SIEDLISKA
HUCIAŃSKIE OPOWIEŚCI: EPIDEMIE PUSTOSZĄCE WOŁYŃ
OCALENI OD ZAPOMNIENIA: STANISŁAW BRODECKI