Brzozowscy, ukrywający się w zaroślach, zostali zdradzeni przez psa Azora, który na widok banderowskiej «zaczystki» zaczął szczekać. Zabili wtedy kilka osób z rodziny, a kilkoro zdołało uciec.
Zginęli wówczas: 60-letni Gracjan Brzozowski z 55-letnią żoną Filipiną, ich dzieci: 7-letni Ignacy i 23-letni Piotr, Szczepan Rosiński z 46-letnią żoną Heleną, ich 15-letni syn Konstanty oraz 15-letnia Teodora Sawicka.
Kto jechał z Zauholców w kierunku Siedliska, przejeżdżał koło domu mojego Dziadka Ludwika Horoszkiewicza na uroczysku Klimowym. Przejezdni zawsze zatrzymywali się pić wodę i poić konie. Zapewne i Piotr Brzozowski był częstym gościem przy studni. Droga do Zauholców była długa i męcząca, sypki piasek nie sprzyjał podróży.
Szkoła w Siedlisku. 1930 r.
Rodzice Piotra, Filipina i Gracjan Brzozowscy z Siedliska, mieli zięcia z Zauholców – ich córka Genowefa była żoną Szczepana Rosińskiego – jeździli więc czasem w odwiedziny do jego rodziców. Zauholce były najbiedniejsze z polskich kolonii, stały tam wiekowe chaty, a niektóre słomiane strzechy dotykały prawie ziemi. Nędzne obejścia utwierdzały przyjezdnych w przekonaniu, że panuje tam ubóstwo, sama rozpacz. Ugoszczeni Brzozowscy na drugi dzień wracali do domu.
Stoją z lewej: Bolesław Lipiński i Jan Onuchowski, siedzą z lewej: Edward Gutkowski i Stanisław Onuchowski. Zdjęcie z 5 lipca 1940 r.
Jednego razu matkę zaniepokoiło zachowanie syna Piotra. Przy blasku lampy naftowej i zapachu palonego na piecu łuczywa Piotr zauroczył się z wzajemnością w córce sąsiada Genowefy i Szczepana Rosińskich. Kilka dni po powrocie powiedział, że idzie po psa, którego mu obiecali. Na nic zdały się protesty mamy i przeczucie, że nie o psa tu chodzi. Poszedł i wrócił, ale dopiero po kilku dniach. Przyprowadził Azora, który jednak na drugi dzień uciekł. Poszedł więc znów za nim i nie było go kilka dni. Mama martwiła się, żeby tylko nie chciał się tam żenić.
Przed wojną Piotr planował iść do seminarium, rodzice mieli wobec niego wielkie plany. Zamówiono więc książki potrzebne do nauki i przygotowywano kosztowną wyprawkę, potrzebną klerykowi. Sprzedano nawet krowę, żeby pokryć koszty książek, które pocztą przyszły do Huty, od razu wówczas wszyscy domyślili się w jakim celu. Rodzina i sąsiedzi widzieli już w nim przyszłego księdza, ale wybuchła wojna.
Piotr stracił jednak powołanie i mimo rozpaczy mamy ożenił się w tej biednej kolonii z Anielą Adamską. Wesele zrobili u Brzozowskich, bo izby mieli duże, a dom nowy. Ślub odbył się w sobotę przed Trzema Królami w 1942 r. W niedzielę spakowali na sanie rzeczy, które otrzymał, a nie było tego dużo, i w zamieci śnieżnej, przedzierając się przez zaspy, pojechali do Zauholców. Na dalszą część weselnego przyjęcia wyruszyło kilka sań gości i kilka z rodziną, a przed nimi pobiegł pies.
Zanim zima się skończyła, pewnego razu wychodząca na podwórze Filipina zobaczyła siedzącego pod budą Azora. Za chwilę na tych samych saniach, na których pojechał, do Siedliska wrócił Piotr z żoną Anielą. Synowa przyprowadziła krowę, którą dostała jako wiano. Było to wielkie zaskoczenie, bo mieli mieszkać u niej, a wrócili. Jedynym szczęśliwym z powrotu był pies, w odróżnieniu od Brzozowskich nie krył zadowolenia, czekała tu na niego ciepła buda. Pies zawsze biegł daleko z przodu znając cel i drogę. Poznał ludzi i ludzie go znali, wszystkich radośnie witał, nawet chyłkiem przemykających Żydów, którzy ukrywali się w Siedlisku. Azor, choć był wilczurem, usposobienie miał łagodne, nawet nie warczał na obcych. Nie był wiązany, był wolny i szczęśliwy.
Jeszcze dobrze synowa nie zapoznała się z teściową, jak urodziła się córka Halinka. W domu, jak to w domu, teściowa coś powiedziała na synową, ta usłyszała. Spakowali się więc, uwiązali krowę do wozu, włożyli na górę kołyskę i pojechali do Zauholec.
Na wiosnę 1943 r. brat Wacław przybiegł do domu i wołał: «Gotuj, mamo, jedzenie. Piotr wraca, pies już przyleciał». Uciekali przed mordami, które trwały wokół Derażnego. Kiedy mordy się nasiliły, Piotr wybrał się po teściów, pojechał z kilkoma chłopakami z samoobrony. Wacław miał za zadanie patrzeć, czy pies już wraca. Stał i wpatrywał się w drogę prowadzącą od Styrtki. Jakie było jego wielkie szczęście, kiedy pobiegł do domu i zawołał: «Azor leci!» Wszyscy wybiegli naprzeciw, aż za wieś, a pies radosny zawrócił i biegł przed nimi.
Stworzona samoobrona miała pilnować wsi przed niespodziewanym atakiem. Wartownicy chodzili ze swoimi psami, ale Azor nie był brany, nie interesowało go daremne szczekanie po nocy. To wszystko, co się działo, nie było dla niego zrozumiałe. Bał się strzałów i kojarzonego z nimi ognia. Conocne łuny pożarów i dochodzące odgłosy, niesłyszalne dla ludzi, zaganiały go do przytulnej budy, wolał nie pchać się na wojnę. Ale wojna sama przyszła do Azora. W Krwawą Noc z 16 na 17 lipca 1943 r. spaliła się jego buda razem z całym Siedliskiem. Chcąc nie chcąc pobiegł za Piotrem i jego rodziną do broniącej się Huty Stepańskiej, gdzie szukali ratunku.
Na drugi dzień, jeszcze przed świtem, dalej uciekali z Huty Stepańskiej w kierunku Rafałówki, tj. przez Siedlisko. Jechała wtedy cała wielka kolumna wozów, razem około 1000 osób. W zamieszaniu zagubił się ojciec Gracjan. Uciekali samowolnie, po rozpuszczeniu plotki, że Huty nikt nie broni. Rzeczywiście obrońców nie widziano między ludźmi, bo byli na stanowiskach bojowych. Przy wozie Piotra biegł wierny Azor. Jednak jego «pan» w drodze przypomniał sobie o ukrytych w grochu koło domu butach. Zeskoczył z wozu, lejce dał Wacławowi, żeby jechał dalej, i pobiegł w mgłę. Nie dał się uprosić. Powiedział, że zaraz dołączy do kolumny. Jak zatopił się w mgłę, tak więcej nikt go nie zobaczył.
Uciekający rozpierzchli się za Wyrką pod ostrzałem banderowskim. Rodzina siedząc ukryta w zaroślach nie wiedziała, co robić. Wtedy odnalazł ich Azor, nastała wielka radość, a on jakby zachęcał, żeby iść za nim. Był niespokojny, skomlał, chodził dookoła i o coś prosił. Piotr nie wrócił, a oni dalej nie wiedzieli, co robić: iść w nieznane czy zostać i czekać.
Nikt nie widział nadchodzących o świcie banderowców, gwałtowne szczekanie Azora pobudziło wszystkich, zerwali się do tragicznej ucieczki. Śmierć przyszła szybko, a wydarzenia potoczyły się makabrycznie. Genowefa z dzieckiem na rękach nie mogła uciekać, skryła się niedaleko, obserwując z gęstych krzaków wydarzenia i śmierć bliskich. Tak przetrwała ponad tydzień, żywiąc się głównie czarnymi jagodami. Kiedy znalazła porzucony worek z kaszą i garnek, chciała zapalić ognisko, aby ugotować coś dla dziecka. Wiedziała, że zabita matka ma przy sobie zapałki, poszła ich szukać. Dochodząc do ciała zobaczyła, jak jej brata Ignacego pożerają świnie. Wycieńczoną Genowefę z córką zabrali Niemcy, którzy przyjechali łapać na rzeź wypuszczone w czasie ataku zwierzęta.
Nadzieja Wiatr, Gracjan i Helena Wiatr ż. Cypriana. 1945 r.
Wacław Brzozowski (1929–2013) do samej śmierci rozmyślał, co by było, gdyby nie zagubił się ojciec, brat nie poszedł za butami albo pies by nie zaszczekał. Może wszyscy byśmy żyli?
Tu było Siedlisko
Przez kilka lat prowadziłem z nim rozmowy, wywiad rzekę (z Wacławem Brzozowskim ze Skoczowa przeprowadziłem 46 wywiadów w okresie od 7 listopada 2011 do 25 listopada 2013 r., z Tomaszem Sawickim z Siedliska – 8 wywiadów, od 13 grudnia 2013 do 10 lutego 2014 r. – przyp. aut.). Jego spokojne opowieści trwały do czasu przekazania mu informacji o szkieletach odnajdywanych koło Huty, Siedliska i Wyrki. Opowiadał mi o nich Ukrainiec Mikołaj Fedorowicz Zahorujko. Wtedy coś w Nim pękło, głos się załamał do płaczu: «Może to mojej Mamy, Taty, braci, a może Szczepana, męża mojej siostry Teodory, albo Rosińskich? Może to Ich szkielety». W głosie Wacława czułem rozpacz i bezradność. Wiele razy dopytywał: «Jak zakopywali kości? Czy wszystkie? W którym miejscu cmentarza?» Niekończące się pytania, ciągle te same. Miał je w sercu całe życie, a ja nie znałem odpowiedzi. Ciągle mówił: «Jak straszne to uczucie, żeby nie pójść na groby bliskich». Nie było godziny, żeby o nich nie wspomniał. Tak przebiegło mu ciężkie życie Sieroty Wołyńskiego, wołające o pomstę do nieba.
Poświęcenie krzyża w Siedlisku podczas V pielgrzymki byłych parafian i ich rodzin. Lipiec 2010 r.
Na kilka dni przed śmiercią, pożegnał się ze mną słowami pełnymi radości: «Wracam do swoich. Pa», odparłem: «Idź z Bogiem». To były ostatnie słowa naszej przyjaźni.
Wacław Brzozowski z Siedliska
Tekst i zdjęcia: Janusz HOROSZKIEWICZ
CZYTAJ TAKŻE:
HUCIAŃSKIE OPOWIEŚCI: EPIDEMIE PUSTOSZĄCE WOŁYŃ
OCALENI OD ZAPOMNIENIA: STANISŁAW BRODECKI
HUCIAŃSKIE OPOWIEŚCI: WRÓŻBA CYGANKI
HUCIAŃSKIE OPOWIEŚCI: WOJNA, WOJSKO I NIESZCZĘSNE PIENIĄDZE
HUCIAŃSKIE OPOWIEŚCI: PRZYJECHALI PO NICH W NOCY
HUCIAŃSKIE OPOWIEŚCI: UZDROWISKO SŁONE BŁOTO, DRUGA, CIEMNA STRONA MEDALU