Szkoła w Wyrce mieściła się w domach prywatnych Marceliny Boreckiej i Bronisława Piotrowskiego zwanego Pietrołaj, który w tym celu wybudował drugi dom. Uczniów jednak było tak wielu, że nie mieścili się w klasach.
Państwo, jak na złość niektórym, rygorystycznie wymuszało obowiązek nauki. Prawo nakazywało, aby posiadać ukończone cztery klasy, a kogo było stać, to posyłał dziecko jeszcze dłużej, aby ukończyło 7 klasę. Wszyscy jednak uczniowie do ukończenia 14 roku życia musieli uczęszczać do szkoły. Zamiast paść krowy, jak za cara, po kilka lat powtarzali czwartą klasę, bo nie mieli ukończonych lat. Nauka odbywała się na dwie zmiany. Niektórym to nawet odpowiadało: jedno dziecko po lekcjach biegło do domu, oddawało buty drugiemu i to wracało w butach do szkoły. Szczególnie w zimie miało to wielkie znaczenie.
Lata zaborów doprowadziły wołyńskich Polaków do prawie całkowitego analfabetyzmu. Nie wolno było zakładać polskich szkół, nauczanie odbywało się poprzez zakonspirowanych nauczycieli, opłacanych przez zamożnych gospodarzy. Biedak czytać i pisać nie umiał, co najwyżej posiadł umiejętność czytania z książeczki do modlitwy i to nie wszystkich tekstów, a znanych modlitw. Niepiśmienni podpisywali się trzema krzyżykami wymawiając przy tym słowa «w imię Ojca, Syna i Ducha Świętego». Wszystko zmieniło się za Polski, ciemnota ustępowała miejsca oświacie.
Budynek po prawej to dom Piotrowskiego, w którym mieściła się szkoła przed wybudowaniem nowej. Z prawej stoi kierownik szkoły Karpiński. Pod domem ledwie widoczny stoi Bronisław Piotrowski z córkami
Rok 1932 był przełomowy w Wyrce (obecnie rejon sarneński w obwodzie rówieńskim), zapadła wtedy decyzja, że wieś wybuduje nową, prawdziwą, siedmioklasową szkołę. Państwo jednak nie miało pieniędzy, Starosta Powiatowy zapewniał przysłanie nauczycieli i poparcie inwestycji. Wieś sama jednak musiała zebrać fundusze na budowę. Rozpoczęto ją, ale nie było za co dokończyć inwestycji. Debatowano na wiejskim zebraniu, jak to zrobić, liczono koszty brakującego drewna, proponowano zatrudnienie dodatkowych cieśli z Kołek, ustalano dobrowolne składki.
Bronisław Piotrowski (Pietrołaj), zdjęcie z 1937 r.
Władysława Onuchowska, córka Bronisława i Franciszki PiotrowskichWładysława Onuchowska, córka Bronisława i Franciszki Piotrowskich
Wieś się prężnie rozwijała, powstały wiejskie sklepiki, Piotr Wawrzynowicz wybudował mleczarnię, Antoni Bortnowski z zięciem Stanisławem Hulewiczem i spółką uruchomili młyn parowy. Pod kierownictwem ks. Konstantego Turzańskiego wybudowano dużą plebanię z wielką świetlicą przeznaczoną na cele kulturalne, jednocześnie budowany był kościół. Te inwestycje mocno nadwyrężyły zasoby wsi, będącej w fazie rozwoju.
CZYTAJ TAKŻE: HUCIAŃSKIE OPOWIEŚCI: SEJM U WAWRZYNOWICZA W WYRCE
Ktoś obyty w świecie zaproponował zorganizowanie balu szkolnego na sylwestra, aby zebrać brakujące środki. Organizatorzy mieli asa w rękawie – piękną nauczycielkę, która przybyła z centrali rok wcześniej. As związany był z tym, że konkurowało o jej względy jednocześnie dwóch leśniczych. Synowie miejscowych gospodarzy nie śmieli nawet marzyć o tym, by zdobyć tak piękną żonę. Pani nauczycielka Stefania Fabian przybyła do Wyrki w ramach obowiązkowej dwuletniej delegacji, która miała na celu zwalczyć analfabetyzm na Wołyniu. Nauczycielka zapewne miała jedynie wykształcenie i urodę, więc nie zamierzała zmarnować zalotów. Tak przybyli prawie wszyscy nauczyciele w okolice Huty Stepańskiej. Wielu założyło rodziny jak np. Wilhelmina Hrubówna, która wyszła za wdowca Mikołaja Rudnickiego.
Poczyniono wielkie przygotowania, cała okolica żyła balem w Wyrce. Podzielono zadania według talentów. Wcześniej sołtys Stanisław Wawrzynowicz zakazał niektórym nawet zbliżać się do zabawy. Z biednymi nie było kłopotu, oni nigdzie się nie wybierali. Porządku jak zwykle pilnować miał Bronisław Piotrowski z wsuniętą za cholewką buta «raszplą» (pilnik do drewna). Nie pozostawiała ona złudzeń amatorom awantur. Pilnik niejednokrotnie był już używany na zabawach wiejskich, a głowa długo bolała po uderzeniu takim przedmiotem. Grupa sprytnych chłopaków miała obserwować, czy nie ma gdzieś w pobliżu czterech braci Bobrów, synów Mikołaja z Wyrobek, którzy niejedną zabawę rozpędzili. Chlewik o mocnych ścianach i drzwiach, do którego mieli trafić, był przygotowany. Ktoś ich uprzedził i na szczęście nie przyszli, a ze swoim samogonem poszli do kolegów w Hucie. Tam zobaczył ich policjant Tokarek, mały i szczupły. Zawołał dryblasów do aresztu, a ci grzecznie poszli. Wypuścił ich w niedzielę, na pośmiewisko dla ludzi, wychodzących z kościoła.
Po południu wokół plebanii zebrał się duży tłum wiernych. Ks. Konstanty odprawił dziękczynne modły za mijający rok 1932 r. A tuż po modłach rozpoczął się wreszcie wyczekiwany bal. Wybrano na niego dzień sylwestrowy, bo nowe trendy ze świata zawitały i do Wyrki. Przy stoliku zbierano wcześniej zadeklarowane datki, skrupulatnie notując przekazane sumy. Sprzedawano kanapki, piwo, wódkę, były i losy. Restaurator Stanisław Roman z Huty przybył z «wyszynkiem» oferując: galarety mięsne, ciepłą kiełbasę, słoninę z papryką, słodycze i oranżadę. Największe wzięcie mimo zimy i mrozu miały najnowsze ciekawostki – lody śmietankowe własnej produkcji. Wcześniej jednak pan Stanisław zobowiązał się do przekazania połowy czystego zysku na szkołę. Niczego na balu nie brakowało, poza pieniędzmi, o które było bardzo trudno. Dopisała za to wielka frekwencja, w tym i ważnych gości.
Wszyscy czekali na atrakcję balu, dawno zapowiadaną. Ogłoszono bowiem, że do wylicytowania jest biały kotylion Królowej Balu. Licytację prowadził Kazimierz Karpiński, kierownik szkoły wiedzący doskonale, kto jest kim i po co tu przybył. Dlatego zapowiedział: «Z tym kotylionem, tu i teraz można oświadczyć się wybrance». Kiedy więc zaczęto licytację, nie było żadnych złudzeń, że obaj leśniczy będą się mierzyć. Oczy zwróciły się na nich i zarumienioną pannę Stefanię.
Licytacja była krótka, leśniczy Jakimowicz rozstrzygnął ją w jednym zdaniu: «Jeśli Panna Stefania przyjmie moje oświadczyny, dam brakujące drewno na całą szkołę». Wywołało to wielki aplauz zebranych. Historia zakończyła się ślubem. Wyrka zyskała szkołę, utraciła w zamian piękną nauczycielkę, która wyjechała za mężem. Złośliwi podsumowali, że «ze swojego nie dał, a panią nauczycielkę zabrał». Drewno jednak miało urzędowe asygnaty, które sołtys Wawrzynowicz trzymał z całą dokumentacją wiejską aż do swojej śmierci.
Stefania Sala, jedna z opowiadających o balu
Szkołę wybudowali bardzo okazałą z zamiarem dalszej rozbudowy. Ostatni żyjący świadkowie mówią, że z jednej strony była jakby niedokończona, a to był właśnie dowód na plan dalszej rozbudowy. Wojna przerwała te zamiary jakby na złość, bo przybyły następne nauczycielki, panny na wydaniu, bez posagu. Szkoła, kościół, plebania, młyn i cała wieś zostały spalone przez banderowców nocą z 16 na 17 lipca 1943 r.
Szkoła w Wyrce przed wojną. Z lewej kierownik Karpiński, a z prawej nauczyciel Skiba. Pierwsza z prawej siedzi Władysława Onuchowska, c. Bronisława Piotrowskiego
Mikołaj Zahorujko w 2009 r. pokazuje miejsce, gdzie była szkoła w Wyrce
Łąki na terenie byłej wsi Wyrka
Tekst i zdjęcia: Janusz HOROSZKIEWICZ
CZYTAJ TAKŻE:
HUCIAŃSKIE OPOWIEŚCI: WIARA MOJŻESZOWA PEŁNA TAJEMNIC
HUCIAŃSKIE OPOWIEŚCI: PRZEKLĘTA GORZELNIA W HORODŹCU
HUCIAŃSKIE OPOWIEŚCI: OBÓRKI TRUSIEWICZOWSKIE W GMINIE KOŁKI
HUCIAŃSKIE OPOWIEŚCI: PIOSENKA O PIĘKNEJ HELENIE
HUCIAŃSKIE OPOWIEŚCI: GAJOWY I KOCHANKA
HUCIAŃSKIE OPOWIEŚCI: CYGANIE I WIELKA UCZTA W HUCIE STEPAŃSKIEJ
HUCIAŃSKIE OPOWIEŚCI: HRABIA WORCELL – WŁAŚCICIEL STEPANIA
HUCIAŃSKIE OPOWIEŚCI: ŻYDZI – NASI ODWIECZNI SĄSIEDZI