Przyznam się bez bicia, że po kolejnym miesiącu wojny na Ukrainie, po wielu relacjach i reportażach na temat ogromu cierpienia ludności cywilnej, nie spodziewałam się takiej mojej reakcji po tym, co przeczytałam w mojej ulubionej polskiej gazecie – «Tygodniku Powszechnym». Strach i przerażenie.
Artykuł, autorstwa brytyjskiej reporterki Christiny Lamb, nosi tytuł: «Musimy iść, gdzieś nas zabierają». To opowieść o Berestiance, małej podkijowskiej wsi, i o tym, co musieli przeżyć i zobaczyć jej mieszkańcy.
Właściwie nic nowego, te zdarzenia nie są żadnym wyjątkiem w morzu okrucieństwa rosyjskich żołdaków. Setki grobów, gwałtów i grabieży. Pewnie można przywyknąć, przyzwyczaić się, zobojętnieć. Można wzruszyć ramionami, odwrócić głowę lub co gorsza powiedzieć, że to amerykańska inscenizacja.
Wymieniony wyżej artykuł to rozmowa tylko i aż z dwiema dzielnymi kobietami, które razem ze swoimi rodzinami żyły sobie, zgodnie z porami roku, spokojnie w swojej wsi. Miały kury, kaczki, psa i kota, który wylegiwał się na słońcu, leżąc na parapecie okna. Miały swoje małe radości i kilka kłopotów, zwyczajnie, jak każdy.
Aż pewnego dnia ten normalny, taki przeciętny świat rozpadł się jak domek z kart, zawalił tak dosłownie i w przenośni. Saszę, męża Nataszy zastrzelili strzałem w potylicę. Ją samą gwałcili zbiorowo przez kilka godzin. Przeżyła.
Inną kobietę razem z 15-letnią córką oprawcy torturowali w ten sposób przez trzy dni. Obie zmarły w wyniku poniesionych obrażeń. Na wszystko patrzyła starsza córka, którą oszczędzono, ponieważ była niewystarczająco ładna dla bydlaków ze wschodu. Tacy wrażliwi na urodę esteci. Nataszy pozostał tylko kot.
To, co się dzieje i działo na Ukrainie, to nic innego, jak echo masowych gwałtów popełnianych przez czerwonoarmiejców w 1945 r. podczas tzw. «wyzwalania» terenów wschodniej i centralnej Europy. Bestialstwo to broń i to niezwykle skuteczna. Antony Beevor, brytyjski historyk wojskowości, na podstawie badań oszacował, że takiemu brutalnemu okrucieństwu uległo wówczas prawie 2 mln kobiet. Niemek, Węgierek, Polek, Ukrainek, Serbek.
Podobny mechanizm obserwujemy i teraz. Bydlaki wypuszczone z rosji zachowują się dokładnie tak, jak ich przodkowie. Ewolucja ominęła ich szerokim łukiem, a jedynym właściwym miejscem, gdzie powinni się znaleźć to jaskinia lub drzewo, z którego tak naprawdę jeszcze nie zeszli.
Przy okazji pragnę nadmienić, że rosja czy putin pisane przeze mnie z małej litery to nie błąd ani nie przeoczenie korektora, tylko wyraz emocji wyrażonych wobec tego kraju i niektórych osób, bo ludźmi trudno ich nazwać.
Przyznać się do czegoś bez bicia, czyli dobrowolnie, bez przymusu.
Wzruszyć ramionami – być na coś całkowicie obojętnym, przejść nad tym do porządku dziennego.
Coś rozpada się jak domek z kart, a więc bardzo łatwo i szybko, nagle, niespodziewanie.
Bydło lub bydlaki powiemy tak o ludziach pozbawionych wszelkich norm moralnych i etycznych, nie ujmując niczego miłemu i przyjaznemu czworonożnemu stadu pasącemu się na łące.
Omijać szerokim łukiem – unikać kontaktu z kimś lub czymś, trzymać się z daleka.
Gabriela Woźniak-Kowalik,
nauczycielka skierowana do Łucka i Kowla przez ORPEG