Każdy jubileusz to powód do podsumowania tego, co za nami, snucia planów na przyszłość i wspomnień o tym, od czego wszystko się zaczęło. Punktem wyjściowym «Monitora Wołyńskiego» zazwyczaj nazywamy pierwszy numer, który ukazał się 16 lipca 2009 r. Historia naszego czasopisma zaczęła się jednak o wiele wcześniej.
Oddając do druku już 300. numer «Monitora Wołyńskiego», poprosiliśmy Walentego Wakoluka, redaktora naczelnego, prezesa Stowarzyszenia Kultury Polskiej im. Ewy Felińskiej na Wołyniu, aby przypomniał, kiedy wpadł na pomysł założenia gazety.
«Wszystko rozpoczęło się w Pawliwce w 2003 r., kiedy prezydenci Ukrainy i Polski, Leonid Kuczma i Aleksander Kwaśniewski, odsłaniali pomnik ukraińsko-polskiego pojednania» – wspomina Walenty Wakoluk. Mówi, że wówczas do Pawliwki (dawniej Poryck), mimo bezprecedensowych środków bezpieczeństwa, przyjechało dużo ludzi z Ukrainy, Polski i innych krajów.
«Był upał. Dużo ludzi, dużo ochrony. I tu ktoś do nas podchodzi i pyta: «Jacy z was Polacy? Przecież my was znamy, jesteście z Łucka. Po co to wszystk o? Jacy tu byli Polacy? Tu nigdy nie było Polaków. I żadnej rzezi nie było» – mówi prezes SKP. – Byłem przerażony. Okazuje się, że nas tu nigdy nie było».
«Uświadomiłem sobie wówczas, że ludzie po prostu nie znają historii. Pomyślałem – to niedobrze, że nie eksponujemy swojej działalności. O nas, Polakach żyjących tutaj, nigdzie nie było informacji. Zrobiło mi się smutno, że w ciągu jakichś 60 lat pamięć zatarła się i o przedstawicielach narodu, który tutaj mieszkał, teraz ktoś mi mówi, że tu ich nigdy nie było» – dodaje Walenty Wakoluk.
Opowiada, że kiedy uczestnicy uroczystości wracali z Pawliwki, w autobusie pojawiły się pesymistyczne myśli i wątpliwości – po co to wszystko było robić, że to nikomu nie jest potrzebne, a umarli nie ożyją. Ktoś nawet zapytał: «A co, rzeczywiście tu tylu ludzi zamordowano, jak powiedzieli?» Sami Polacy, co prawda nie miejscowi, nie z Wołynia, zadawali sobie to pytanie. Na dodatek rozmawiali po rosyjsku. Byli to przedstawiciele różnych regionów. Przejazd autobusem, jeśli dobrze pamiętam, zorganizował Konsulat Generalny RP we Lwowie».
«Od tej pory ciągle myślałem o tym, że trzeba informować. Poza tym widziałem, jak w Pawliwce ludzie szybko rozchwytywali egzemplarze czasopisma «Lwowskie Spotkania» przywiezione przez Bożenę Rafalską. We Lwowie już odbywały się okrągłe stoły, a na Wołyniu tego wszystkiego nie było. Wszystko wiązało się z niedoborem informacji, niezrozumieniem, a w dodatku z naszą niechęcią do mówienia o sobie» – zaznacza redaktor naczelny «Monitora Wołyńskiego».
Uzupełnia: «Pewnego optymizmu w tej sytuacji dodawało wspomnienie, jak po mszy pod palącym słońcem poszliśmy szukać wody. Brakowało jej. Do jednego ze stoisk, na którym sprzedawano wodę, w pewnej chwili podeszli jednocześnie upowcy i akowcy w mundurach. Nagle zaczęli po dżentelmeńsku ustępować sobie nawzajem miejsca w kolejce. Wszyscy szybko się zorganizowali i zaczęli po kolei brać wodę, a po ugaszeniu pragnienia znowu rozeszli się po swoich grupkach».
Kiedy w Łucku został otwarty polski konsulat, Walenty Wakoluk w rozmowie z Konsulem Generalnym Wojciechem Gałązką pewnego razu poruszył kwestię gazety polskiej mniejszości. Dyplomata zapytał, czy ma redakcję, która będzie ją wydawać. Redakcji nie było, więc sprawa ucichła.
Po jakimś czasie pomysł jednak wrócił. Nowy Konsul Generalny Tomasz Janik również zapytał przede wszystkim o zespół dziennikarski. Rozmawiano również o celu, potencjalnych czytelnikach, terenie, na którym gazeta mogłaby być rozpowszechniana. Wówczas Łucki Okręg Konsularny łączył obwód wołyński, rówieński oraz żytomierski, więc na tym terenie początkowo planowano kolportować gazetę.
«To właśnie dzięki Tomaszowi Janikowi czasopismo, które od początku widziane było jako polskojęzyczne, zostało założone jako dwujęzyczne. Zaczęliśmy wówczas we współpracy z ukraińską redakcją «Волинська газета» wydawać wkładkę «Gazeta Wołyńska». Pierwsze numery ukazały się dzięki wsparciu finansowemu konsulatu, następnie pomogła Fundacja «Pomoc Polakom na Wschodzie». Wkrótce znalazł się zespół i zrozumieliśmy, że możemy jako osobna redakcja tworzyć całą gazetę» – opowiada Walenty Wakoluk.
Poza tym w całej tej historii znowu pojawiła się Pawliwka. Wówczas, w 2008 r., pewna ukraińska dziennikarka, pisząc o uroczystościach upamiętniających ofiary rzezi wołyńskiej, które odbywały się w tej wsi, napisała, że Polacy nie znaleźli czasu ani chęci na to, żeby pomodlić się w intencji zamordowanych Ukraińców. «A my w tym czasie, kiedy oni wracali do Łucka, poszliśmy ze zniczami na cmentarz prawosławny. Po raz kolejny uświadomiłem sobie, że trzeba wydawać własną gazetę» – wspomina redaktor.
Obecnie nasze czasopismo jest wydawane w ramach projektu «Polskie media na Ukrainie 2021–2022» realizowanego przez Fundację Wolność i Demokracja przy wsparciu finansowym Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.
Redakcja monitoruje życie polskiej wspólnoty na Ukrainie oraz relacje polsko-ukraińskie, pisze o życiu regionu, historii i kulturze.
Na zakończenie przywołajmy kilka słów naszego redaktora naczelnego wyjaśniających pochodzenie nazwy dwutygodnika: «Tytuł gazety pochodzi od monitora – dobrze uzbrojonego okrętu wojennego z nisko położoną wolną burtą. W okresie międzywojennym po białoruskich rzekach pływały sowieckie kutry, rozpowszechniające materiały propagandowe. Przestały to robić dopiero, kiedy na polsko-radziecką granicę zostały dostarczone monitory zbudowane w Gdańsku. Królowanie bolszewickiego piractwa rzecznego w tym regionie zakończyło się właśnie wtedy, kiedy monitory zaczęły patrolować ten teren».
MW