Bladym świtem wyruszyliśmy w długą a ciekawą drogę z Krakowa do Kołobrzegu. Perspektywa miłego wypoczynku i leżenia do góry brzuszkiem nad pięknym polskim morzem przez następne dni sprawiała, że ilość endorfiny w organizmie przekraczała wszelkie dopuszczalne normy.
Z pieśnią na ustach, pełnym bakiem benzyny i pogodą w sercu odpaliliśmy autko ruszając w podróż. Nawet zapowiedź brzydkiej pogody nie była w stanie zmącić naszej radości. Rzeczywiście, tak po około godzinie jazdy zaczęło lać jak z cebra. Po prostu ściana deszczu.
Generalnie zdecydowana większość kierowców zdjęła nogę z gazu zmniejszając prędkość. Jednakże nie na wszystkich wyraźna zmiana aury zrobiła jakiekolwiek wrażenie. Tak na oko licząc 140 km/h pozostawało dla wielu samochodów prędkością absolutnie wskazaną. Rzec by można minimalną.
Oświetleni jak noworoczne choinki z włączonymi wszelkimi światłami, włącznie z przeciwmgielnymi, ściganci pojawiali się nagle we wstecznym lusterku dając znaki czym tylko mogli, aby natychmiast zrobić im miejsce na drodze. Nieważne, że nie bardzo było gdzie zjechać, bo po jednej stronie barierki, a po drugiej kawalkada TIR-ów, między którymi jazda nie należy do marzeń żadnego kierowcy.
To mistrzów prostej nie interesuje. Masz człowieku zniknąć, albowiem on pędzi na złamanie karku. Deszcz leje, ciemno od ołowianych chmur, widoczność mizerna, ale jak wyścig to wyścig. Jeśli nie da się wyprzedzić od pstryknięcia to jazda na zderzaku jest programem obowiązkowym.
Na plecach czujesz oddech króla światowych szos, który razem z dwójką dzieci, żoną, teściową, psem i rowerami na dachu postanowił pokazać wszystkim jak się jeździ i kto tu rządzi. Dokładnie tak jak w pewnej opowiastce o wnuczku, który swojego ukochanego dziadka wiózł z sanatorium w Szczawnicy do Warszawy.
Przez całą drogę młodzieniec cisnął gaz do dechy, pędził jak wiatr, wyprzedzał na gazetę, o łamaniu przepisów ruchu drogowego nie wspominając. Szczęśliwie dotarł do mety i z nieukrywaną dumą oświadczył dziadkowi, że oto pobił rekord przejazdu, albowiem tę samą drogę przejechał o 20 minut krócej niż poprzednio. Dziadek popatrzył na wnuka i ze stoickim spokojem zapytał: «I co ty teraz kochany wnusiu z tymi 20 minutami zrobisz?» Ciekawe czy wnuk zrozumiał ironię zawartą w tym jakże prostym pytaniu.
Blady świt, czyli bardzo wcześnie rano.
Leżeć do góry brzuszkiem (brzuchem) – oznacza beztroski wypoczynek i lenistwo.
Leje jak z cebra – bardzo obfity opad deszczu.
Mistrz prostej – kierowca, który rozpędza się na odcinku prostej jezdni do bardzo wysokich prędkości, a zwalnia ponad miarę nawet na łagodnych zakrętach.
Ołowiane chmury to szare, deszczowe chmury.
Pędzić na złamanie karku – oznacza bardzo dużą, niebezpieczną szybkość.
Zrobić coś od pstryknięcia, czyli natychmiast, bez większego wysiłku.
Jazda na zderzaku, czyli bardzo blisko drugiego samochodu, ogromnie niebezpieczny i niestety częsty proceder na drodze.
Cisnąć gaz do dechy oznacza wykorzystywać bez względu na okoliczności całą moc samochodu.
Wyprzedzać na gazetę – wyprzedzać inny samochód, zachowując tylko odległość o grubości papieru gazetowego, czyli bardzo bliską i niebezpieczną.
Stoicki spokój czyli taki, którego nic nie jest w stanie zburzyć.
Gabriela WOŹNIAK-KOWALIK,
nauczycielka skierowana do Łucka i Kowla przez ORPEG
CZYTAJ TAKŻE:
ZWIĄZKI FRAZEOLOGICZNE: RODZINNE SPOTKANIA, CZYLI U CIOCI NA IMIENINACH
ZWIĄZKI FRAZEOLOGICZNE: NASZE GRUBSZE
ZWIĄZKI FRAZEOLOGICZNE: PAMIĄTKI Z WAKACJI
ZWIĄZKI FRAZEOLOGICZNE: SMAK DZIECIŃSTWA
ZWIĄZKI FRAZEOLOGICZNE: NABICI W BUTELKĘ
ZWIĄZKI FRAZEOLOGICZNE: PUNKT WIDZENIA