Włodzimierz Miller z Równego pochodzi z polskiej rodziny, która w okresie międzywojennym mieszkała po obu stronach granicy polsko-radzieckiej. Urodził się w Kazachstanie, dokąd w latach 30. XX w. deportowano jego matkę i dziadka.
Po powrocie rodziny na Ukrainę pan Włodzimierz usługiwał księdzu Serafinowi Kaszubie podczas nabożeństw w Równem i okolicznych miejscowościach.
Żytomierscy Polacy
«Moi dziadkowie po stronie matki i ojca pochodzą z rodzin żytomierskich Polaków, ale dokładniej mogę opowiedzieć tylko o linii matki. Dziadek nazywał się Adolf Miller, s. Adolfa, a babcia – Maria Garlińska, c. Konstantego. Po ślubie mieszkali w Horodnicy (dziś osada typu miejskiego w rejonie nowogrodzkim obwodu żytomierskiego – aut.). W okresie międzywojennym w pobliżu znajdował się posterunek na granicy polsko-radzieckiej. Mój dziadek pracował jako leśniczy, a babcia prowadziła gospodarstwo domowe.
Maria Garlińska, 1957 r., Korzec
W 1918 r. urodziła się moja mama Adolfina. Była jedynaczką, choć później udało się jej odnaleźć pod Lwowem starsze dzieci dziadka z poprzednich związków. Małżeństwo moich dziadków się nie ułożyło, dlatego babcia Maria Garlińska w okresie międzywojennym przeniosła się do Korca (dziś miasto w rejonie rówieńskim obwodu rówieńskiego – aut.), który wówczas znajdował się na terenie Polski, w województwie wołyńskim. Tutaj wyszła za mąż za miejscowego felczera Kajetana Bagińskiego. Z kolei dziadek Adolf został z córką Adolfiną w Horodnicy» – opowiada Włodzimierz Miller.
Wieźli ich w wagonach-tiepłuszkach
«W 1936 r. wszystkich Polaków i Niemców z pasa pogranicznego wysiedlano do Kazachstanu, mój dziadek i matka trafili na te listy (w kwietniu 1936 r. zgodnie z uchwałą Rady Ministrów Ludowych ZSRR około 15 tys. polskich i niemieckich rodzin z graniczących z Polską terenów radzieckiej Ukrainy zostało deportowanych na północ Kazachstanu – aut.). Załatwiając formalności zmienili w dokumentach rok urodzenia matki z 1918 na 1922. Chodziło o to, że osoby poniżej 16 roku życia nie podlegały wysiedleniu. Mojej mamy jednak nie było z kim zostawić, ponieważ babcia Maria mieszkała już w Korcu na terenie Polski. W związku z tym mama została wysiedlona razem z ojcem na północ Kazachstanu, do wsi Donieckoje (dziś rejon Tajynsza w obwodzie północnokazachstańskim w Kazachstanie – aut.). Wieźli ich wagonach-tiepłuszkach i wysadzili pośród stepu 30 km od miejsca zesłania. We wsi Donieckoje dziadek i mama robili budowlane bloki ze słomy, gliny i kiziaku (wysuszony nawóz – red.), z których stopniowo wybudowali dom.
W Kazachstanie dziadek Adolf ożenił się z deportowaną Polką Ewą, która miała już dzieci z poprzedniego małżeństwa. Moja mama opiekowała się jej dziećmi i domem. Jeszcze przed II wojną światową dziadek został aresztowany. Jak to często w tamtych latach bywało, nikt już go więcej nie zobaczył. Jego dalszy los nie jest nam znany. Mama została z macochą Ewą i jej dziećmi. Przez pewien czas pracowała jako nauczycielka w szkole podstawowej, a później w kołchozie» – mówi pan Włodzimierz.
«Ojciec nazywał się Stanisław Kur, s. Jakuba. Również pochodził z rodziny deportowanych żytomierskich Polaków. Kiedy był niemowlęciem, jego babcia, która cierpiała na «czarną chorobę» (prawdopodobnie padaczka – aut.), podczas kolejnego ataku upuściła go, przez co ojciec uszkodził kręgosłup. Wyrósł na zdrowego chłopca, ale miał garb i był niskiego wzrostu» – tłumaczy Włodzimierz Miller.
«Urodziłem się w 1947 r. we wsi Donieckoje w Kazachstanie. Pożycie matki i ojca się nie ułożyło i ona odmówiła wyjścia za mąż. Z kolei tata ożenił się z macochą Ewą. W 1948 r. moja mama otrzymała pozwolenie na powrót do Żytomierszczyzny i przeprowadziła się ze mną do Horodnicy. Najpierw pracowała w miejscowej fabryce porcelany, a później przeniosła się do babci Marii do Korca» – dodaje pan Włodzimierz.
W domu mówiło się po polsku
«Jak się ułożyło życie pana babci Marii Garlińskiej po przeprowadzce do Korca?» – pytam. «Prowadziła gospodarstwo, a jej mąż Kajetan Bagiński leczył ludzi. Babcia opowiadała, że w czasie II wojny światowej przyniesiono do niego niemowlę z dwunastoma ranami kłutymi, które ucierpiało w ataku ukraińskich nacjonalistów. W tych latach palono polskie wsie. Trwały walki. Pamiętam nawet, że po wojnie ze studni przy kościele w Korcu nie czerpano wody, bo wcześniej wrzucano do niej zabitych. Polacy uciekali ze wsi przed prześladowaniami. Nawet ja pamiętam pewną wrogość, jak mówiono na nas «lachy» i jakie nieprzyjazne było do nas nastawienie. Babci Marii udało się przeżyć ten trudny czas, ponieważ jej mąż Kajetan Bagiński był szanowanym człowiekiem: leczył ludzi różnych narodowości, znał wiele leczniczych ziół i był znachorem. Dzięki temu ominęły ich masakry. W dodatku Korzec był centrum rejonu i ukraińskim partyzantom trudno było do niego się dostać. Na wsiach sytuacja była inna» – wspomina Włodzimierz Miller.
«W 1949 r. Kajetan Bagiński zmarł. Babcia Maria nigdzie nie pracowała, ale naprawiała na zamówienie ubrania i leczyła ludzi. Była lekarzem ludowym, przyjmowała ludzi z okolicznych wsi. Po przeprowadzce do Korca mama pracowała jako księgowa w szkole, a następnie w radzie rejonowej» – opowiada pan Włodzimierz.
Dzieli się z nami także swoimi wspomnieniami z powojennego życia w Korcu: «Pamiętam, jak chodziłem do przedszkola, a w 1954 r. poszedłem do pierwszej klasy. W szkole rozmawialiśmy po ukraińsku, w domu – po polsku. Nie miałem odwagi, by przy babci rozmawiać inaczej, niż po polsku (uśmiecha się – aut.). Można było dostać lanie. W tym czasie wielu Polaków wyjeżdżało do Polski, ale my zostaliśmy. Większość naszych krewnych była stąd, dlatego nie odważyliśmy się opuścić Korca, chociaż mama wspomniała, że ktoś z rodziny mieszkał w Warszawie».
Polska społeczność w Korcu, 1957 r. Adolfina Miller trzecia od lewej strony
«Od dziecka razem z babcią i mamą pomagaliśmy kościołowi w Korcu w każdy możliwy sposób, sprzątaliśmy, byliśmy aktywnymi parafianami. Od 1954 r. byłem ministrantem. Do nas często przyjeżdżał ksiądz Serafin Kaszuba, usługiwałem mu podczas mszy. Prowadził także nabożeństwa w Dubnie, Równem, Zdołbunowie, Sarnach i innych miejscowościach. Kiedy ksiądz przyjeżdżał do Równego, babcia gotowała mu, poza tym dobrze szyła i była świetną gospodynią. Ojciec Kaszuba zaprosił ją, by przeprowadziła się do Równego i pomagała mu w pracach domowych. W 1961 r., kiedy chodziłem do siódmej klasy, razem z babcią Marią przeprowadziliśmy się do Równego. Wynajęła dla nas mieszkanie, mieszkaliśmy tu przez rok. Uczyłem się w Szkole nr 10 w Równem, a także usługiwałem ks. Serafinowi Kaszubie w Równem i okolicach. W święta czy niedziele wyjeżdżaliśmy do innych miejscowości i odprawialiśmy nabożeństwa przy zasuniętych zasłonach. Zbierało się na nich 15–20 osób, czasem więcej. Serafin Kaszuba był prześladowany przez organy bezpieczeństwa i w 1962 r. został zmuszony do opuszczenia Równego. Był niezwykłym człowiekiem. Nigdy więcej nie spotkałem takiego księdza. W 1962 r. wróciliśmy z babcią do Korca. Zmarła w 1965 r.» – wspomina Włodzimierz Miller.
Pogrzeb Marii Garlińskiej, 1965 r. Korzec. Włodzimierz Miller z matką Adolfiną
W 1965 r. mój rozmówca ukończył szkołę i wstąpił na Wydział Mechaniczny Ukraińskiego Instytutu Inżynierów Gospodarki Wodnej, w 1970 r. zdobył wykształcenie wyższe inżyniera-mechanika: «Wówczas już się ożeniłem z Haliną Doroszczuk, c. Antona. Urodziły się nam dwie córki: Irena i Alina. Dobrze uczyłem się w Instytucie i zostałem skierowany do pracy w katedrze. Jednak później okazało się, że nie ma tam wolnego miejsca, więc poszedłem do pracy w biurze projektowym, które działało przy Instytucie. Następnie przez rok pracowałem w zakładzie chemicznym, którego siedziba znajdowała się w Kałuszu w obwodzie iwanofrankiwskim. Później – PMK-5 (zmotoryzowana mobilna kolumna, – przyp. tłum.) w Hoszczy, gdzie zajmowałem się montażem wyposażenia i mechanizacją. Następnie awansowałem na kierownika działu planowania i produkcji. W latach 1973–1979 pracowałem w obwodowym wydziale budownictwa w kołchozach».
Daleki Wschód i powrót na Ukrainę
«W 1979 r. rozwiodłem się z żoną i postanowiłem wyjechać do pracy na Daleki Wschód. Znalazłem się w osadzie Snieżnogorskij w rejonie ziejskim obwodu amurskiego w Rosji (osada położona na terenie tzw. Zielonego Klina – regionu, gdzie jeszcze od początku XX w. zaczęli osiedlać się Ukraińcy – aut.). Początkowo pracowałem jako cieśla, później jako główny inżynier i kierownik wydziału. Tutaj ożeniłem się po raz drugi. Na Dalekim Wschodzie pracowałem przez 25 lat, na Ukrainę wróciłem dopiero w 2004 r. Najpierw pojechałem na urlop do mamy, ale dzieci nalegały, więc zostałem.
W 2000 r. mama przeniosła się do Domu Miłosierdzia w Horodnicy, który działał przy miejscowym kościele Świętego Antoniego. Mieszkała tu aż do śmierci w 2008 r.» – opowiada Włodzimierz Miller, który obecnie mieszka w Równem z rodziną córki. On, jego dzieci i wnuki, których ma ośmioro, są aktywnymi członkami Towarzystwa Kultury Polskiej na Rówieńszczyźnie im. Władysława Reymonta w Równem oraz parafianami miejscowego Kościoła Świętych Apostołów Piotra i Pawła.
Włodzimierz Miller, listopad 2021 r.
***
Projekt «Rodzinne historie Polaków z obwodu wołyńskiego, rówieńskiego i tarnopolskiego» jest wspierany ze środków Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w ramach konkursu Polonia i Polacy za Granicą 2021. Projekt «Polska Platforma Medialna Wschód» jest realizowany przez Fundację Wolność i Demokracja. Publikacja wyraża jedynie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.
Serhij HŁADYSZUK
CZYTAJ TAKŻE:
RODZINNE HISTORIE: «MIESZKALIŚMY NA SAMEJ GRANICY, PO STRONIE RADZIECKIEJ»
RODZINNE HISTORIE: KAZACHSTAŃSKIE ZESŁANIE WILCZYŃSKICH
RODZINNE HISTORIE: Z RADOMIA DO KAMIENIA KOSZYRSKIEGO
RODZINNE HISTORIE: ŻYTOMIERSKIE KORZENIE ALINY ŁUCKIEWICZ
RODZINNE HISTORIE: NA POGRANICZU POLSKO-RADZIECKIM
RODZINNE HISTORIE: ABY NASZA WIARA PRZETRWAŁA
RODZINNE HISTORIE: TARNOPOL STANISŁAWY DĄBROWSKIEJ
RODZINNE HISTORIE: SPOD WŁODAWY DO ALEKSIEJÓWKI