Prof. Zygmunt Wirpsza, ur. w 1928 r. w Równem, syn Olgierda Wirpszy, któremu Tetiana Samsoniuk poświęciła szkic biograficzny w rubryce «Ocaleni od zapomnienia» podzielił się z naszymi Czytelnikami swoimi wspomnieniami. Opublikujemy je na łamach Monitora Wołyńskiego w kilku odcinkach. Pierwszy fragment wspomnień nosi tytuł «Wołyń».
Nazywam się Zygmunt Wirpsza, syn Olgierda i Walentyny z Zabiełłów Wirpsza, urodzony 25 maja 1928 r. w Równem na Wołyniu. Dziad mój, Dominik Wirpsza, pochodził z Nowogródczyzny (rodzina mieszkała m.in. w Białymstoku i na terenach obecnej Białorusi), a dalsza rodzina prawdopodobnie ze szlachty litewskiej, przybranego z Polski przez Jagiellonów herbu Odrowąż. Na ojca (i stryja) sygnecie widniał znak herbowy: podkowa, w niej wąż, a nad nią korona pięciopałkowa. Dominik i Kazimiera Wirpsza mieli 12 dzieci. Dominik Wirpsza zmarł ok. 1918 r. (w aktach śledztwa NKWD prowadzonego w sprawie Olgierda Wirpszy podano, że Dominik Wirpsza zmarł w 1916 r. – przyp. red.)
Mój dziadek Dominik Wirpsza, ojciec Olgierda i jeszcze 11 dzieci
Kazimiera z Nowakowskich Wirpsza, żona Dominika, matka 12 dzieci
Matka mojej matki, Wiktoria z Borkowskich, urodziła się w Białymstoku, była domorosłą poetką i miała sześcioro dzieci z Adamem Zabiełło, który przez 30 lat pracował w cukrowni w Żytyniu w pobliżu Równego.
Adam Zabiełło, Białystok – Żytyń
Wiktoria z Borkowskich Zabiełło, Białystok
Adam i Wiktoria Zabiełło z dziećmi: z prawej – Walentyna (przyszła żona Olgierda Wirpszy, moja mama), Stanisława, Mirosława, Wacław i Łucjan. Wołyń
Adam Zabiełło. Równe, 1934
Wiktoria z Borkowskich Zabiełło. Równe, 1934. Zmarła w 1935
Po wytyczeniu granicy polsko-sowieckiej w 1921 r. dzieci Dominika i Kazimiery Wirpszów wróciły do Polski: wszyscy oprócz jednego, Władysława, który zatrzymał się u stryja Bronisława Wirpszy, przejął jego warsztat fotograficzny, a następnie ożenił się i pozostał w Świerdłowsku (obecnie Jekatierinburg).
Ojciec, Olgierd Wirpsza, powrócił do Równego z Samarkandy i Kokandy w Uzbekistanie, gdzie służył w wojsku i gdzie miał narzeczoną.
Olgierd Wirpsza przed I wojną światową. Kokanda
Z nim do Wołynia powrócili bracia Jan i Kazimierz oraz siostry Anna (Anula), Zofia i Wiktoria (siostra stryjeczna). Anna wyszła za mąż za Józefa Wojciechowskiego i miała z nim jedną córkę Anulę (obecnie mieszka w Katowicach), a Wiktoria wyszła za Popławskiego, z którym nie miała dzieci. Popławski pożyczył memu ojcu pieniądze, za które ten założył sklepy w Równem, Ołyce i Zdołbunowie. Sklepy spożywcze w Ołyce i Zdołbunowie prowadzili Jan i Kazimierz. Ojciec prowadził w Równem największy sklep rolniczy oraz sklep spożywczy, którym zajmowała się jego siostra Zofia. Dochód z prowadzonych przez siebie sklepów ojciec dzielił po połowie z kuzynem Popławskim. Zofia Wirpsza wyszła za mąż za Adamowicza, z którym miała dwóch synów – Eugeniusza i Konstantego, a po jego śmierci wyszła za Borkowskiego, z którym miała dwóch synów, Bolesława i Bogdana, i córkę Irenę.
Mieszkaliśmy w Równem przy ul. Jagiellońskiej, w drewnianym, parterowym domu z poddaszem, w jednym budynku połączone były trzy mieszkania z ogródkami. Oddzielnie stał drugi budynek z jednym mieszkaniem. Wszystkie razem miały wspólne, duże, wybrukowane podwórze, przy którym była stróżówka i dwie drewniane ubikacje. Całość została wynajęta od właściciela-Żyda, który mieszkał obok nas. Pamiętam, że raz odnosiłem mu należność za wynajmowanie mieszkania. Początkowo mieszkaliśmy w mniejszym z mieszkań (dwa pokoje z kuchnią), później, po powiększeniu się rodziny, w większym (trzy pokoje z kuchnią).
Z tego czasu pamiętam oszkloną werandę, a na niej gąsiory z winem porzeczkowym i wiśniówką. Przez pewien czas mieliśmy pieska-jamnika, który wabił się «Żarcik». Dzieci tak mu się naprzykrzały, że pewnego dnia uciekł przez uchyloną furtkę i ślad po nim zaginął.
Przez ścianę z nami mieszkał policjant Zawistowski z żoną Nadzieją i synem w moim wieku – Wackiem. Z Nadzią i Wackiem przeszliśmy potem razem przez całą Syberię. Wacek jednego roku chorował i dlatego w szkole był jeden rok niżej ode mnie.
Początkowo mieliśmy kucharkę, miała na imię Tekla. Mieszkała w kuchni, sypiała obok pieca.
Nie daleko od ul. Jagiellońskiej była boczna uliczka, na końcu której mieszkała Wikcia, szwaczka, która nas obszywała. Po wojnie wyszła za mąż za Włodzimierza Datkuma i do śmierci mieszkali w Polsce, w Malborku.
Na końcu ulicy Jagiellońskiej była duża pompa ręczna, z której wodę nosił barczysty Żyd-woziwoda, a za nią bazar spożywczy.
Mieliśmy dużą rodzinę. Gdy wszyscy zbierali się z jakiejś okazji, to spaliśmy pokotem na podłodze. Przez pewien czas mieszkał z nami kuzyn Mietek Ostankowicz, nocował w trzecim pokoju (raczej przedpokoju) bezokiennym. W 1939 r. ożenił się z Dobrochną, mieli córkę Iwonę i dwóch synów.
Co jakiś czas jeździliśmy na majówki do lasu, początkowo drabiniastym wozem, a później służbową ciężarówką. Jedna z majówek odbyła się na tzw. «polach azaliowych», gdzie nawąchałem się kwiatów silnie pachnących azalii i od tego rozbolała mnie głowa.
Rodzina Wirpszów na majówce w Romaszkówce k. Ołyki. 1933 r. Olgierd Wirpsza – drugi z prawej
Rodzina Wirpszów na majówce w 1936 r. Wołyń. Olgierd Wirpsza – z prawej (z wąsami). Zygmunt Wirpsza, autor tego tekstu, siedzi z lewej, w białym ubranku
W wieku 4–6 lat uczęszczałem do wojskowego przedszkola. Douczała mnie babcia. W Równem od razu do drugiej klasy szkoły powszechnej. W szkole powszechnej należałem do harcerstwa. Chodziliśmy na wycieczki po lasach (np. do Gródka). Zastępowym był druh Sławecki. Do nazwisk, które pamiętam ze szkoły powszechnej należą: Sławecki, Roch, Papuga, Hoćko, Bronsztajn, Weksztajn.
Około 1935 r. szkołę elektryfikowano i stawiano słupy telegraficzne, które układano na podwórzu szkolnym. Podczas przepychanki chłopcy natoczyli mi taki słup na dłonie, a palce obu dłoni pogruchotali. Rekonwalescencja wymagała przeciągnięcia drutów przez opuszki mych palców, trwała kilka miesięcy i była bardzo bolesna. Na szczęście dłonie i palce pozostały w pełni sprawne.
Po szkole uczęszczałem do biblioteki powszechnej i zaczytywałem się w wypożyczanych książkach. Czytałem nawet po drodze do domu. Z ojcem Olgierdem grywałem w szachy, uzyskując stopniowo co raz lepsze wyniki i w końcu przewagę. Przez pewien czas, zobligowany przez matkę, chodziłem na nabożeństwa majowe i służyłem do mszy jako ministrant.
Walentyna Wirpsza z synami Zygmuntem (z lewej) i Jerzym. Równe, ul. 3 Maja. Ok. 1937 r.
Olgierd Wirpsza. Równe. Ok. 1937 r.
Po ukończeniu szkoły powszechnej, w lipcu 1939 r., uczęszczałem na kurs dokształcający w Beresteczku, przygotowujący do gimnazjum. Do gimnazjum w Równem poszedłem już podczas wojny.
Wakacje spędzaliśmy zawsze w pięknej wsi Chodosy nad Horyniem, ok. 10 km od Równego, zatrzymując się u kolegi ojca, osadnika Gorczyckiego. Miał on żonę Ukrainkę i syna Mirosława w moim wieku, z którym bawiliśmy się razem. Okolica była piękna. Gdy zjechało się nas kuzynów wielu, to nocowaliśmy w stodole na sianie. W kuchni było aż czarno od much, które siedziały na ścianach. Nie pomagały ani lepy, ani pułapki mleczne. W ubikacjach drewnianych na polu przewalała się w gnoju hurma glist, z których lęgły się oczywiście te muchy. Ubikacji domowych nie było. Obok zabudowań gospodarczych założyła sobie gniazdo wielka kolonia szerszeni, które omijaliśmy dalekim łukiem. Na łańcuchu zawieszonym na długim drucie biegały dwa psy, dość przyjazne. Na zboczu pomiędzy gospodarstwem a rzeką był duży sad (jabłonie, grusze i wiśnie) dzierżawiony przez ogrodnika-Żyda. Sad schodził ze wzgórza nad rzekę. Chodziłem tam czasem łowić rybki. Raz, w wieku ok. 7 lat, spadłem głową w dół z urwiska na brzegu Horynia na kamienny brzeg i straciłem przytomność. Do kąpieli chodziliśmy na plażę za łąką. Woda w Horyniu była kryształowo czysta. Kilka razy widzieliśmy przepływające ogromne ryby. Słyszeliśmy, że w głębinie rzeki zdarzały się takie, sumy co chwytały i zjadały kaczki. Na zakręcie Horynia była Biała Góra, spod której biły krystaliczne, zimne źródła. Czasem chodziliśmy do tych źródeł po najczystszą wodę. Od czasu do czasu chodziliśmy też na wieś do znajomych chłopów na zsiadłe mleko (przechowywane na sznurze w głębokiej studni aby było zimne) i na «pampuszki» (pączki) z chlebowego ciasta z czosnkiem. Coroczne wakacje w Chodosach bardzo wbiły mi się w pamięć.
Na początku września 1939 r. obok ogrodu mego domu wykopano rów przeciwlotniczy, który jednak okazał się niepotrzebny. Odbył się wówczas tylko jeden nalot na Równe: obok naszej ulicy spadła jedna bomba, wyrywając duży lej w ulicy. Potem do Równego weszło wojsko sowieckie i pojawiły się kolejki po żywność. Zacząłem penetrować poddasza naszego domu spożywczego. Natrafiłem na zwitki banknotów o dużych nominałach.
W szkole zaczęto uczyć rosyjskiego. Na wiosnę 1940 r. do naszego mieszkania wprowadził się sowiecki porucznik i starał się nas uczyć geografii i historii. Zaraz potem musieliśmy wyprowadzić się do domu na przedmieściu, gdzie zrobiła się straszna ciasnota. Aresztowano mego ojca – Olgierda.
13 kwietnia 1940 r. zabrali nas ciężarówką i przewieźli na stację kolejową, gdzie załadowali do wagonów bydlęcych. Śniegi były ogromne, ludzie musieli przekopywać drogę dla ciężarówki wąwozem śniegowym ponad dwumetrowej głębokości. Pociągiem w zamkniętych wagonach z wyciętymi w podłogach otworami na załatwianie się wieźli nas dwa tygodnie. Po drodze karmili nas zupą i poili herbatą, czasem i w nocy. (Ciąg dalszy tu).
Zygmunt WIRPSZA
Zdjęcia pochodzą z rodzinnego archiwum Zygmunta Wirpszy
CZYTAJ TAKŻE: