Z Aliną Łuckiewicz, która pochodzi z obwodu żytomierskiego, spotkaliśmy się po mszy świętej przy kościele Świętej Anny w Kowlu. Moja rozmówczyni opowiedziała o trudnych losach swojej rodziny, która doświadczyła m.in. radzieckich represji, wojennych zawirowań oraz powojennego głodu.
Sowieckie represje
«Moi dziadkowie z obu stron pochodzą z polskich rodzin mieszkających na Żytomierszczyźnie. Rodzice mojej matki, którzy mieszkali we wsi Zamiry w rejonie potyjowskim obwodu żytomierskiego, nazywali się Anton i Rozalia Żydeccy, a rodzice mojego ojca, którzy mieszkali w miasteczku Wołodarsk Wołyński (dziś Choroszów w rejonie żytomierskim – aut.) – Anton i Rozalia Gzowscy. Byli to bardzo religijni średniozamożni ludzie, którzy nigdy nie omijali okazji, by wstąpić do kościoła w Żytomierzu» – opowiada Alina Łuckiewicz.
Dziadek mojej rozmówczyni Anton Żydecki, s. Feliksa, na początku lat 30. XX w. został zesłany na Syberię. Oskarżono go o to, że był kułakiem i posiadał wiatrak. «Po drodze zamarzł w pociągu i został wyrzucony z wagonu. Tak opowiadały mi babcia i mama» – kontynuuje pani Alina.
Według danych archiwalnych opublikowanych w wydaniu «Zrehabilitowani przez historię. Obwód żytomierski. Księga 3», Anton Żydecki, ur. w 1895 r., narodowości polskiej, został aresztowany 15 marca 1933 r. Podobnie jak tysiące innych w tym czasie został niesłusznie oskarżony o działalność kontrrewolucyjną i wysłany na trzy lata do Kraju Północnego. Brak informacji o jego późniejszych losach.
W tym samym roku został aresztowany Mykoła Żydecki, s. Feliksa, ze wsi Zamiry (prawdopodobnie brat Antona – aut.). Natomiast w 1937 r. aresztowano i rozstrzelano Dionizjusza Żydeckiego, s. Feliksa, i Bronisława Żydeckiego, s. Feliksa, którzy również pochodzili ze wsi Zamiry (przypuszczamy, że byli braćmi Antona – aut.). Ostatniemu z nich nie pomogło nawet to, że był członkiem KP(b)U, miał wyższe wykształcenie i pracował jako agronom. Bronisław Żydecki, Polak z pochodzenia, został oskarżony o udział w fikcyjnej ukraińskiej organizacji kontrrewolucyjnej i sabotaż.
«Mój ojciec, Zygmunt Gzowski, urodził się w 1912 r. w Wołodarsku Wołyńskim, a moja matka, Helena Żydecka, w 1916 r. w Zamirach – mówi pani Alina. – Mama studiowała w Wołodarsku Wołyńskim i tam poznała mojego ojca. Po ślubie w połowie lat 30. przenieśli się do Żytomierza, gdzie wynajęli mieszkanie. Mama dostała pracę jako nauczycielka w miejscowym polskim gimnazjum, a ojciec był kierowcą. Oprócz języka polskiego mama znała też dobrze niemiecki, była wykształconą kobietą».
Zygmunt Gzowski, ojciec Aliny Łuckiewicz, koniec lat 30. XX w.
Helena Żydecka, matka Aliny Łuckiewicz, koniec lat 30. XX w.
II wojna światowa
«Podczas II wojny światowej moi rodzice mieszkali po kolei w Zamirach oraz w Korytyszczu w obwodzie żytomierskim. W czasie okupacji niemieckiej żołnierze rozstrzelali dwudziestoletniego brata mojej matki, Marcela. Według wspomnień rodzinnych został zmuszony do wykopania sobie dołu i zabity, bo myśleli, że był Żydem. Przeżyły siostry mojej matki: Maria, Bronisława i Walentyna» – mówi Alina Łuckiewicz.
«Urodziłam się w 1942 r., moja młodsza siostra Zofia – w 1945 r., a brat Anton – już po wojnie w 1950 r. Mama opowiadała, że kiedy miałam kilka miesięcy, do naszej wsi przyszli Niemcy i kazali nam opuścić dom. Sytuacja była krytyczna, mogliśmy zostać rozstrzelani, ale mój kuzyn Jasio, który miał dopiero pięć lat, podbiegł do niemieckiego żołnierza i zaczął całować jego buty błagając, żeby do nas nie strzelał. Ten Niemiec powiedział mamie, żebyśmy pełzli do lasu na kolanach i się nie odwracali. Była zima, miałam odmrożenia na ciele. Niemiec, który miał nas zastrzelić, powiedział swoim dowódcom, że wykonał rozkaz i wrzucił nas do wąwozu» – powiedziała pani Alina.
«Potem siedem razy chorowałam na zapalenie płuc. Pewnego dnia miałam bardzo wysoką gorączkę. Pomógł nam wysoki stopniem niemiecki żołnierz. Zauważył mój stan i kazał swojemu asystentowi, by przywiózł leki. Sam zrobił mi zastrzyk, po którym poczułam się lepiej. Był przyzwoitym człowiekiem. Z kolei ojciec opowiadał, że innym razem przyszli do nas bandyci, zabrali go na mróz i zaczęli szukać w domu cennych rzeczy, a kiedy zobaczyli mnie w kołysce, przewrócili ją. Moja matka bardzo się o mnie wtedy martwiła» – dodaje pani Alina.
Jak podaje portal «Pamiat' naroda», ojciec pani Aliny Zygmunt Gzowski został zmobilizowany do Armii Czerwonej w 1943 r., a w 1944 r. został komisyjnie zwolniony ze względu na obrażenia. «Mój ojciec służył w zwykłej jednostce, opowiadał, że przez 18 dni był w okrążeniu i musiał jeść korę z drzew, aby przeżyć. Na wojnie został ranny, wrócił bez trzech palców» – wspomina pani Alina.
Głód
Po II wojnie światowej rodzina Aliny Łuckiewicz przeniosła się do Czerniachowa, również na Żytomierszczyźnie. W tej wsi mieszkała niedaleko cerkwi prawosławnej.
Pierwsze powojenne wspomnienia pani Aliny związane są z głodem i przemarzniętymi ziemniakami, które zbierała razem z siostrą ojca Seweryną: «Pamiętam, że kiedy do mamy przyjeżdżał kuzyn, biegałam za nim i prosiłam o chleb (powstrzymuje łzy – aut.). Pamiętam też, że zaraz po wojnie prawie nie chodziłam i miałam odmrożone ręce i nogi. Przez to cztery miesiące spędziłam w szpitalu i byłam bardzo chudziutka. Nawet nie chciałam przynieść zdjęcia z tamtego czasu».
«Zaraz po wojnie moi dziadkowie ze strony ojca wyjechali do Polski. Osiedlili się w Gliwicach, na południowym zachodzie kraju. Z całej rodziny w Czerniachowie pozostał tylko mój ojciec, chociaż proponowano nam wyjazd» – kontynuuje moja rozmówczyni.
«Trudno było nam wyjechać. Potrzebowaliśmy pieniędzy na drogę, ale nie odważyliśmy się sprzedać wszystkiego, co mieliśmy. Pod koniec lat 50. rozważaliśmy również przeprowadzkę do Polski. Przez cały rok byliśmy sprawdzani: czy nie mieliśmy wyroków, czy nie współpracowaliśmy z bandytami. Matka zebrała dokumenty i pojechała do Kijowa. Tam została poinformowana, że termin składania dokumentów już upłynął. Zostaliśmy więc w Czerniachowie» – mówi pani Alina.
Alina Łuckiewicz, 1948 r.
«W jakim języku rozmawiano w rodzinie?» – pytam. «Do czwartej klasy rozmawiałam z rodzicami tylko po polsku. Pielęgnowaliśmy tradycje, mimo że w Czerniachowie mieszkało niewielu Polaków i nie było kościoła. Naszymi przyjaciółmi byli stomatolog Kuczyński i sąsiadka, pani Sobiecka. Naprzeciw nas mieszkała też Żydówka, na imię miała Małka. Dawaliśmy jej paschę na Wielkanoc, a ona przyniosła nam macę. Pamiętam też, że wraz z siostrą przyjęliśmy Pierwszą Komunię w katedrze Świętej Zofii w Żytomierzu. W szkole mama powiedziała wówczas, że zabiera nas do lekarza na badania» – opowiada Alina Łuckiewicz.
Wspominając swoje dzieciństwo, mówi: «Przez dwa lata prosiłam mamę, żeby kupiła mi gitarę, i wreszcie dostałam. Później nauczyłam się grać. Moja mama również grała na gitarze i mandolinie, uwielbiała śpiewać. Śpiewaliśmy razem ukraińskie pieśni ludowe, a gdy przyjeżdżała rodzina z Polski, śpiewaliśmy polskie piosenki».
«Jak się ułożyły losy pani bliskich?» – pytam. «Po wojnie mój ojciec pracował jako kierowca, zmarł w 1958 r. na raka. Mama szyła dla znajomych kurtki i płaszcze z żołnierskich szyneli, zmarła w 2003 r. Brat Anton był zatrudniony w cukrowni w pobliżu Radziechowa, a siostra Zofia po ukończeniu Kostromskiego Instytutu Technologicznego pracowała w Kostromie, a w 1984 r. przeniosła się do Kijowa» – mówi pani Alina.
Helena Żydecka, matka Aliny Łuckiewicz, brat Anton, Alina Łuckiewicz oraz jej siostra Zofia, 1958 r.
Lwów i Kowel
«W 1959 r. ukończyłam ukraińską szkołę w Czerniachowie i przez rok pracowałam jako drużynowa pionierów. Później odwiedziła nas ciocia Walentyna ze Lwowa i poradziła mi, żebym z nią pojechała. Wstąpiłam do Lwowskiej Szkoły Handlowo-Kulinarnej, którą ukończyłam w 1961 r.» – wspomina Alina Łuckiewicz.
Pytam moją rozmówczynię o atmosferę we Lwowie podczas studiów. «Moim zdaniem odczuwalna była lekka ukryta wrogość wobec Polaków. Kiedy spotykałam Polaków, witałam ich po polsku, z Ukraińcami witałam się po ukraińsku. W żadnym wypadku nie można było powiedzieć «Zdrastje». We Lwowie uprawiałam sport, uczęszczałam do towarzystwa «Spartak». Proponowano mi, abym dalej trenowała zawodowo, ale odmówiłam» – opowiada pani Alina.
«Mogłam zostać i pracować w stołówce fabryki telewizorów we Lwowie, ale poszłam do zjednoczenia restauracji kolejowych i poprosiłam o skierowanie do pracy. Tak zostałam przydzielona do restauracji kolejowej na stacji Kowel. Przez 40 lat pracowałam w jednym miejscu. Nasz lokal słynął z kultury obsługi i dobrej jakości jedzenia. Bardzo się cieszyłam, gdy goście dziękowali za naszą pracę. Często to w pracy, a nie w domu obchodziłam Sylwestra. Ukończyłam też Wydział Ekonomii i Planowania Gospodarki Narodowej Lwowskiego Uniwersytetu Państwowego, zdobyłam wykształcenie wyższe. W 1968 r. obroniłam tytuł szefa kuchni w Boryspolu, przygotowując własne danie o nazwie «Rolada nowinka». Otrzymałam pozytywne oceny także na wystawie gospodarki narodowej w Moskwie. Na różnych konkursach kulinarnych moi uczniowie byli dobrze przygotowani i zdobywali nagrody» – mówi pani Alina.
«Co wiedziała pani o Wołyniu, kiedy została pani skierowana tutaj do pracy?» – pytam. «Wiedziałam bardzo mało. Mówiono mi, że «bandery» mnie zabiją, a mama poprosiła, żebym tu nie jechała. To były czasy, kiedy propaganda robiła swoje» – wspomina rozmówczyni.
«Na Wołyniu poznałam swojego przyszłego męża Mykołę Łuckiewicza, który urodził się w 1933 r. w Kowlu. Pochodził z ukraińskiej rodziny. Czasami opowiadał mi o swojej nauce w polskiej szkole przed II wojną światową. Zachował nawet charakterystyczną dla języka polskiego wymowę litery «ł». Jego ojciec zginął na wojnie, a matka była gospodynią domową. Z Mykołą zamieszkaliśmy razem w 1962 r., a rok później urodził się nasz syn Serhij. Pobraliśmy się już w wieku dojrzałym. Mykoła zmarł w 2011 r.» – mówi pani Alina.
Dziś Alina Łuckiewicz często chodzi do kościoła Świętej Anny w Kowlu, gdzie jej wnuk Serhij był kiedyś ministrantem, obchodzi zarówno ukraińskie, jak i polskie święta, gra na gitarze i kocha poezję.
Alina Łuckiewicz, 2021 r.
***
Projekt «Rodzinne historie Polaków z obwodu wołyńskiego, rówieńskiego i tarnopolskiego» jest wspierany ze środków Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w ramach konkursu Polonia i Polacy za Granicą 2021. Projekt «Polska Platforma Medialna Wschód» jest realizowany przez Fundację Wolność i Demokracja. Publikacja wyraża jedynie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.
Serhij HŁADYSZUK
CZYTAJ TAKŻE:
RODZINNE HISTORIE: NA POGRANICZU POLSKO-RADZIECKIM
RODZINNE HISTORIE: ABY NASZA WIARA PRZETRWAŁA
RODZINNE HISTORIE: TARNOPOL STANISŁAWY DĄBROWSKIEJ
RODZINNE HISTORIE: SPOD WŁODAWY DO ALEKSIEJÓWKI