Eugenia Woźna z Polskiego Centrum Kultury i Edukacji im. prof. Mieczysława Krąpca w Tarnopolu opowiada o międzywojennym życiu swojej rodziny na Tarnopolszczyźnie, o Holocauście i latach powojennych.
Bogaci i biedni
«Moi dziadkowie pochodzą z polskich rodzin z Tarnopolszczyzny. Dziadek ze strony matki Józef Janusz, s. Jana, urodził się w Bucniowie (dziś wieś w rejonie tarnopolskim obwodu tarnopolskiego – aut.) w 1887 r., a babcia Elżbieta Błaszczyszyn, c. Michała, – w Kozłowie (dziś osada typu miejskiego w rejonie tarnopolskim – aut.) w 1891 r. W 1920 r. urodził się ich pierwszy syn Mikołaj, a w 1925 r. – moja mama Maria.
W okresie międzywojennym dziadek pracował w Austrii, Francji i Stanach Zjednoczonych. W tym czasie babcia z dwójką małych dzieci mieszkała ze swoimi rodzicami w Kozłowie. W 1937 r., po miesięcznej podróży statkiem, dziadek wrócił ze Stanów Zjednoczonych i zbudował duży dom między Janówką a Poczapińcami (obecnie wsie w rejonie tarnopolskim – aut.). Był to chutor, w którym mieszkała także polska rodzina Maziarków i jeszcze dwie polskie rodziny, które później wyjechały do Polski» – opowiada Eugenia Woźna.
Zauważa, że jej dziadkowie zaliczali się do zamożnych gospodarzy: «Wówczas dziadek kupił 12 mórg (jednostka powierzchni, 1 morga to około 0,6-0,7 ha – aut.) ziemi u Żyda Daniela Sztekla. Ponadto miał parobka, który pomagał mu w gospodarstwie, a babcia miała służącą. Mama mówiła, że żyli w dostatku i nie jadali ciemnego chleba».
Babcia Elżbieta, okres powojenny
Dziadek Józef, koniec lat 50. XX wieku
«Przed wojną mama ukończyła dwie klasy polskiej szkoły, ale z powodu słabego zdrowia nie kontynuowała nauki. W rodzinie rozmawiało się po polsku, a mama opowiadała, że jesteśmy Polakami w szóstym pokoleniu. Wspominała też, że dziadkowie odświętnie ubrani często jeździli wozem do kościoła w Poczapińcach» – kontynuuje pani Eugenia.
«Dziadek ze strony ojca, Aleksandr Koziupa, pochodził z polskiej rodziny mieszkającej w Daniłowcach (obecnie rejon tarnopolski – aut.), a babcia Anna Muzyka – z rodziny ukraińskiej. Po ślubie mieszkali w Dołżance (także rejon tarnopolski – aut.). W 1913 r. urodził się mój ojciec Michał. Była to uboga rodzina mieszkająca w małej glinianej chacie. Zdarzało się, że na śniadanie zjadali po pół jajka i szli do pracy w polu. Babcia Anna była bardzo dobrą osobą, mama zawsze ciepło wspominała swoją świekrę» – zaznacza pani Eugenia.
O małżeństwie swoich rodziców, Michała Koziupy i Marii Janusz, wspomina tak: «Pobrali się w 1944 r. w Poczapińcach i mieszkali w Dołżance. Kiedyś zapytano mnie, jak to się stało, że starszy biedak ożenił się z o wiele młodszą dziewczyną z zamożnej rodziny? Ojciec po prostu ją sobie wychodził».
Zdjęcie ślubne Michała Koziupy i Marii Janusz, 1944 r.
Mama była świadkiem rozstrzelania Żydów
«Kiedy wybuchła II wojna światowa, dziadek Józef podawał parobka za swojego syna, ponieważ obawiał się, że może zostać uznany za bogacza. Pewnego dnia, gdy matka szła z Dołżanki do chutoru swoich rodziców, została zatrzymana przez sowietów, bo pomyśleli, że jest szpiegiem. Została zamknięta w jakiejś stajni, ale kiedy dziadkowie się dowiedzieli, poszli tam, żeby zabrać ją do domu. W latach niemieckiej okupacji naziści pobili moją ciężarną matkę. Przeżyła, ale dziecko straciła. Dziadek Józef opowiadał, że w czasie wojny uratował czerwonych partyzantów i ukrywał ich przed Niemcami» – mówi pani Eugenia.
Wspomina, że jej matka była świadkiem egzekucji ludności żydowskiej: «Do lasu w pobliżu wioski, w której mieszkał dziadek Józef, Niemcy spędzili około 700 Żydów i zmusili ich do kopania sobie rowów. Potem zaczęli ich rozstrzeliwać. W tym czasie mama weszła na strych i wyjęła słomiany snopek ze strzechy. Przez tę dziurę obserwowała, co się działo. Mama bała się komukolwiek o tym powiedzieć. Następnego dnia z rowów, w których rozstrzeliwano Żydów, wydostał się okrwawiony mężczyzna i przyszedł do naszego domu. Pomogliśmy mu się umyć, daliśmy odzież, nakarmiliśmy. Potem poszedł w kierunku Zbaraża. Dużo później pracownica archiwum opowiedziała mi, że Żydowi, który zaszedł do naszego domu, udało się uratować i przeżyć wojnę. Dziadek nigdy nie wspomniał o tej historii, ponieważ bał się władz radzieckich, które również nie były przychylne Żydom. Mama opowiedziała mi o tym niedługo przed swoją śmiercią».
Nie chcieli opuszczać dopiero wybudowanego domu
Rodzina Józefa Janusza po II wojnie światowej, kiedy trwała repatriacja Polaków, postanowiła nie wyjeżdżać do Polski. «Dziadek i babcia stwierdzili, że zostaną na Ukrainie, ponieważ nie chcieli opuszczać dopiero wybudowanego domu. Ponadto mój ojciec był zapisany jako Ukrainiec, chociaż później znalazłam w archiwum informację, że został ochrzczony w kościele» – wyjaśnia moja rozmówczyni.
Zaraz po wojnie rozpoczęła się kolektywizacja. Dziadkowie ukrywali się wtedy na polach, a mama nawet odmroziła sobie nogi. Jednak nie było ich na listach deportacyjnych, więc wrócili do swojego chutoru w pobliżu Poczapińców. Matka opowiadała, że władze radzieckie osadziły ojca w więzieniu. Wtedy wzięła pierzynę, złoty zegarek i zaniosła te rzeczy do administracji więziennej. Tak ojca zwolniono», – kontynuuje Eugenia Woźna.
«W 1947 r. rodzice przeprowadzili się do Tarnopola, wynajęli mieszkanie. Urodziłam się w 1948 r. w Tarnopolu, choć w dokumentach jako miejsce urodzenia wpisano Dołżankę. Ochrzczono mnie w domu. W 1951 r. urodzili się moi bracia bliźniacy, Aleksander i Józef. W 1952 r. rozpoczęliśmy budowę domu na Zagrobeli (dziś jedna z dzielnic Tarnopola – aut.) i stopniowo przenieśliśmy się tam z chutoru. Mieliśmy pięć akrów ogrodu i chlew.
Dom w Zagrobeli, okres powojenny
Po przeprowadzce do Tarnopola ojciec zaczął uczyć ślusarstwa w jednej z miejscowych szkół. Później opuścił nas i założył nową rodzinę. Z mamą i dwoma braćmi żyliśmy w trudnych warunkach» – opowiada pani Eugenia.
Wspomina, że języka polskiego uczyła się stopniowo: «Babcia Elżbieta zawsze rozmawiała ze mną po polsku. Pewnego dnia przyjechała do nas siostra mojego ojca Leonia i przywiozła mi elementarz języka polskiego. Z nim nauka stała się łatwiejsza, później nawet pomagałam mamie pisać listy do naszych polskich krewnych».
Babcia Elżbieta, dziadek Józef i córka Maria (po prawej), orientacyjnie lata 60. XX wieku
Eugenia Woźna, 1958 r.
«W szkole moja nauczycielka Olga Iwaniwna nauczyła mnie haftowania, wysyłała moje prace na różne konkursy. W Tarnopolu zmieniłam kilka szkół. Bardzo dobrze pamiętam dzień, w którym Jurij Gagarin poleciał w kosmos. Po ukończeniu ósmej klasy wstąpiłam do Szkoły Medycznej w Brzeżanach. Pierwszy egzamin, co prawda, zdałam na tróję, chociaż byłam dobrze przygotowana. W końcu udało mi się dostać na położnictwo. W 1967 r. skierowano mnie do pracy w Bogdanówce (dziś wieś w rejonie tarnopolskim – aut.), gdzie pracowałam w szpitalu położniczym.
Był taki przypadek, kiedy 2 grudnia urodził się jeden chłopiec, a jego rodzice poprosili mnie, żebym w dokumentach potwierdzających urodzenie dziecka wpisała 2 stycznia. Byłam młoda, niedoświadczona i zgodziłam się, a potem miałam problemy. Mimo to byłam w pracy ceniona. Ciągnęło mnie jednak do miasta, do domu. Później poprosiłam, aby mnie skierowano do pracy w Tarnopolu. Przez jakiś czas pracowałam jako masażystka. Wtedy trudno było znaleźć pracę w medycynie. Musiałam czekać, aż gdzieś się zwolni miejsce» – mówi pani Eugenia.
Eugenia Woźna, 1969 r.
«W 1970 r. wyszłam za mąż za Polaka Józefa Woźnego, s. Bernarda, chociaż później w dokumentach jego nazwisko zapisano jako Wozny. W 1971 r. urodził się nasz syn Wiktor. W wieku 19 lat zginął odbywając zasadniczą służbę wojskową. W 1975 r. urodziła się nasza córka Natalia. Ukończyła prawo i przeprowadziła się do Wrocławia, ma trójkę dzieci» – kontynuuje Eugenia Woźna.
«Mój mąż Józef Woźny urodził się w 1938 r., nie zna swojej dokładnej daty urodzenia. W jego rodzinie było siedmioro dzieci. W wieku 13 lat zaczął jeździć ciągnikiem «Universal». Następnie pracował w handlu, był kierownikiem działu dostaw i zastępcą dyrektora jednej z baz maszyn rolniczych» – wspomina pani Eugenia.
Dziadek Józef, mama Maria i babcia Elżbieta, orientacyjnie lata 60. XX w.
Babcia Elżbieta, orientacyjnie lata 60. XX wieku
Opowiada, że po raz pierwszy odwiedziła Polskę w 1968 r.: «Wówczas przyjechałam do wujka Piotra, który pytał mnie, gdzie się tak dobrze nauczyłam polskiego. Teraz, kiedy przyjeżdżam do swoich wnuków we Wrocławiu, również mówię po polsku. Nawet nasza nauczycielka w polskiej szkole mówi, że mam dobry akcent (uśmiecha się – aut.). Poza tym słucham w radiu nabożeństw. Podczas różnych uroczystości, które odbywają się w naszym Polskim Centrum Kultury i Edukacji im. prof. Mieczysława Krąpca, często jestem proszona o zabranie głosu» – mówi pani Eugenia.
Eugenia Woźna wspomina bożonarodzeniowe tradycje swojej rodziny: «Pamiętam, jak przyjechałam do domu 24 grudnia 1969 r. Wówczas była moja babcia Elżbieta, mama Maria i ja. Bracia służyli w tamtym czasie w wojsku. Trochę zmarzłam, rozgrzewano mnie więc kawą jęczmienną. Na stole paliła się świeca, stały pierogi z kapustą, uszka z grzybami, barszcz, kapusta kiszona i duszona z grochem na oleju, śledź, kołacz, kompot z suszu, zaprażka, suszone śliwki, wyłożone na desce pączki i opłatek, który przekazał nam z Polski wujek Piotr. Następnego dnia, w Boże Narodzenie, udaliśmy się do Cerkwi Średniej (dziś Sobór Katedralny Narodzenia Pańskiego w Tarnopolu – aut.), a w domu jadłyśmy pieczone mięso i mięsną galaretę. W innych miejscowościach w domach także wykładano na podłodze siano i stawiano diducha. Zdarzało się też, że małe dzieci właziły pod świąteczny stół i kwokały (w niektórych regionach Ukrainy podczas świętej wieczerzy dzieci miały wydawać pod stołem odgłosy zwierząt, które były u gospodarzy, żeby się rozmnażały – red.). Jednak w naszej rodzinie wszyscy już byli dorośli.
Kiedy w połowie lat 60. uczyłam się w Szkole Medycznej w Brzeżanach, w styczniu zbieraliśmy się z przyjaciółmi na kolędowanie. Nie kolędowaliśmy w grudniu, bo nie chcieliśmy, żeby ktoś wiedział o naszym polskim pochodzeniu» – kończy pani Eugenia.
***
Projekt «Rodzinne historie Polaków z obwodu wołyńskiego, rówieńskiego i tarnopolskiego» jest wspierany ze środków Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w ramach konkursu Polonia i Polacy za Granicą 2021. Projekt «Polska Platforma Medialna Wschód» jest realizowany przez Fundację Wolność i Demokracja. Publikacja wyraża jedynie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.
Eugenia Woźna, 2021 r.
Serhij HŁADYSZUK
Zdjęcia pochozą z rodzinnego archiwum Eugenii Woźnej
CZYTAJ TAKŻE:
RODZINNE HISTORIE: DŁUGA DROGA DO ZDOŁBUNOWA
RODZINNE HISTORIE: MINISTRANT KSIĘDZA SERAFINA KASZUBY
RODZINNE HISTORIE: «MIESZKALIŚMY NA SAMEJ GRANICY, PO STRONIE RADZIECKIEJ»
RODZINNE HISTORIE: KAZACHSTAŃSKIE ZESŁANIE WILCZYŃSKICH
RODZINNE HISTORIE: Z RADOMIA DO KAMIENIA KOSZYRSKIEGO
RODZINNE HISTORIE: ŻYTOMIERSKIE KORZENIE ALINY ŁUCKIEWICZ
RODZINNE HISTORIE: NA POGRANICZU POLSKO-RADZIECKIM
RODZINNE HISTORIE: ABY NASZA WIARA PRZETRWAŁA
RODZINNE HISTORIE: TARNOPOL STANISŁAWY DĄBROWSKIEJ
RODZINNE HISTORIE: SPOD WŁODAWY DO ALEKSIEJÓWKI
RODZINNE HISTORIE: SYBERYJSKI HART ALINY ROGOZIŃSKIEJ