Rodzinne historie: Na polskiej ulicy w Malowance
Artykuły

Z Leonidą Borziakową z Łucka, która pochodzi z obwodu chmielnickiego, rozmawialiśmy o życiu jej rodziny na Podolu, Wołyniu i w Kazachstanie, w szczególności o śmierci dziadków na hiszpankę, o członkach rodziny represjonowanych w okresie Imperium Rosyjskiego i ZSRR oraz ocaleniu wujka w 1943 r.

Dziadkowie zmarli na hiszpankę

«Wszyscy moi przodkowie, o ile mi wiadomo, pochodzą z obwodu chmielnickiego. Dziadek ze strony ojca nazywał się Antoni Sawicki, a babcia – Leontyna. Mieszkali w chutorze w pobliżu wsi Poninka (dziś rejon szepetowski w obwodzie chmielnickim – aut.). W rodzinie wychowywało się pięcioro dzieci. Mój ojciec Robert urodził się w 1909 r. Później w dokumentach zapisano go jako Romana. Rodzina prowadziła gospodarstwo i miała wystarczająco dużo ziemi. Po pewnym czasie przeniosła się do chutoru w pobliżu wsi Malowanka (dziś rejon szepetowski – aut.), by zaopiekować się rodzicami dziadka Antona. Po ich śmierci dziadek rozdał swoim braciom ziemię jako spadek po ojcu i stał się trochę uboższy» – zauważa pani Leonida. Zaznacza też, że po urodzeniu została nazwana na cześć swojej babci Leontyny, później jednak jej imię zapisano w dokumentach jako Leonida.

Moja rozmówczyni opowiada o tragedii, która spotkała rodzinę Sawickich pod koniec I wojny światowej, kiedy w Europie szalała epidemia grypy hiszpańskiej: «Dziadek Antoni pracował w Ameryce, skąd wysyłał babci Leontynie pieniądze na utrzymanie. Kupił tam nawet dom i chciał, by jego rodzina również przyjechała do Ameryki. Babcia jednak bała się ruszać w drogę z dziećmi. Dlatego dziadek wrócił do domu, by ich zabrać, ale zachorował na hiszpankę i zmarł. Później z powodu tej samej choroby zmarła też babcia. Ich najstarsza córka Maria zaczęła opiekować się młodszymi braćmi: Adamem, Robertem i Zygmuntem. W 1931 r. mój ojciec służył w wojsku w Carskim Siole pod Leningradem. W czasie kolektywizacji w latach 30. pod naciskiem władz rodzina została zmuszona do przeniesienia się do Malowanki, dokąd kierowano Polaków mieszkających w okolicznych chutorach. Tu większość z nich osiedlała się na jednej ulicy, którą nazywano między sobą polską. To tutaj na polskiej ulicy w Malowance mój ojciec poznał moją matkę Malwinę».

«Mój dziadek ze strony matki nazywał się Franciszek Stachowski, a babcia – Stanisława Pisoczyńska. Mieszkali we wsi Łabuń (dziś także w rejonie szepetowskim – aut.). Dziadek również pochodził z zamożnej rodziny chłopskiej, a babcia – z rodziny szlacheckiej. Opowiadała, że jej rodzina miała kiedyś swój herb. Wspomniała nawet, że jeździła karocą. W 1909 r. urodziła się moja mama Malwina. Podobnie jak ojciec była piśmienna, znała język ukraiński, choć w domu mówiła po polsku. W 1928 r. mama wyszła za mąż za swojego pierwszego męża, Antoniego Kwiatkowskiego» – mówi pani Leonida.

Franciszek Stachowski, ojciec Malwiny Stachowskiej, lata 30. XX w.

«Polakiem się urodziłem, Polakiem umrę»

«Dziadek Antoniego Tymoteusz Kwiatkowski był uczestnikiem Powstania Styczniowego. Brał udział w walkach powstańczych na ziemiach Połońszczyzny (dziś rejon szepetowski – aut.). Sam wychowywał małego synka Wincentego. Władze Imperium Rosyjskiego aresztowały Tymoteusza za udział w powstaniu. Aby uratować mu życie, proponowano mu małżeństwo z prawosławną dziewczyną oraz zmianę imienia i nazwiska. Powiedział jednak: «Polakiem się urodziłem, Polakiem umrę». Po pewnym czasie został rozstrzelany. Tę historię krewnym Tymoteusza opowiedzieli świadkowie tamtych wydarzeń.

Syn Tymoteusza, Wincenty Kwiatkowski, został sierotą. Kiedy dorósł, zaczął prowadzić gospodarstwo. Poślubił Franciszkę Żurakowską. Mieli cztery córki i syna Antoniego, który w 1928 r. ożenił się z moją matką, Malwiną Stachowską. Mieszkali w chutorze Horlin w rejonie szepetowskim» – zaznacza pani Leonida.

Dzieci wroga ludu

O życiu swojej matki, Malwiny, z pierwszym mężem, Antonim Kwiatkowskim, pani Leonida opowiada tak: «Kwiatkowscy i Stachowscy byli dalekimi krewnymi. Antoni był znacznie starszy od mamy. W 1929 r. urodził się im syn Medard, a w 1931 r. – Józef. Prowadzili gospodarstwo aż do rozpoczęcia Wielkiego Głodu w latach 1932–1933. Matka wspominała, że z ich domu zabrano wszystko, co można było zabrać. Udało jej się zachować tylko maszynę do szycia, dzięki czemu rodzina przeżyła.

Malwina i Antoni Kwiatkowscy z synem Medardem, ok. 1930 r.

Pogrzeb Wincentego Kwiatkowskiego (po lewej Antoni Kwiatkowski), 1937 r.

W 1938 r. podczas represji wobec Polaków Antoni Kwiatkowski został aresztowany. Zabrano go do więzienia w Szepetówce i torturowano. Po odwiedzinach mama powiedziała, że jego koszule były zalane krwią. Kiedy po raz kolejny do niego przyszła, już go nie zastała. Antoni został ogłoszony wrogiem ludu i rozstrzelany».

Według danych zawartych w szóstym tomie książki «Zrehabilitowani przez historię. Obwód chmielnicki» (Chmielnicki, 2015, s. 802) Antoni Kwiatkowski s. Wincentego, urodzony w 1889 r. we wsi Malowanka, został aresztowany w kwietniu 1938 r. pod zarzutem szpiegostwa. Był uczestnikiem tak zwanego procesu Polskiej Organizacji Wojskowej. We wrześniu 1938 r. został skazany na rozstrzelanie. Wyrok wykonano w październiku w Kamieńcu Podolskim. Antoniego Kwiatkowskiego zrehabilitowano dopiero w czerwcu 1958 r.

«Po rozstrzelaniu męża mama nie miała łatwo. Nie chcieli jej zatrudnić, a jej dzieci nazywano «wrogami ludu». Synowie byli dręczeni i w szkole, i w kołchozie. Później stali się prawdziwymi gospodarzami i złotymi rączkami. Kiedy mama przyjechała do Malowanki, również nigdzie nie mogła znaleźć pracy ani tymczasowego mieszkania dla siebie i dzieci. To właśnie w Malowance poznała mojego ojca, Roberta Sawickiego» – mówi pani Leonida.

Robert Sawicki (pośrodku) podczas służby wojskowej, 1931 r.

Ocalenie wujka Adama

«Urodziłam się w 1942 r. w Malowance. Chociaż moi przyrodni bracia byli ode mnie dużo starsi, mieliśmy świetne relacje. Swojego ojczyma Roberta zaczęli po pewnym czasie nazywać ojcem.

Podczas wojny niemiecko-radzieckiej ojciec został powołany do Armii Czerwonej. Był saperem, walczył w Polsce i Czechach, gdzie został ranny. Ojciec był pobożny, więc kiedy był w Czechach, poszedł do kościoła do spowiedzi, mimo że było to w radzieckim wojsku niebezpieczne. Tam miejscowy ksiądz zaproponował mojemu ojcu pozostanie w Czechach i przeczekanie wojny. Zaoferowano mu schronienie i pomoc w urządzeniu się po wojnie. Ojciec odmówił, bo nie chciał nas opuścić. Gdy zmagania się zakończyły, powrócił i to była wielka radość dla nas wszystkich» – wspomina pani Leonida.

Moja rozmówczyni opowiada też o tym, jak jej wujek Adam Sawicki uratował się podczas rzezi wołyńskiej: «Brat mojego ojca Adam przeniósł się do Kostopola w 1939 lub 1940 r. (dziś rejon rówieński w obwodzie rówieńskim – aut.). Prowadził gospodarstwo, miał własny dom. Pewnego dnia w 1943 r. przyszedł do niego kum Ukrainiec i zawiadomił, że jest rozkaz, by go w nocy zabić. Wujek wraz z żoną i trójką dzieci pojechali na noc do kościoła w Kostopolu. Wcześniej ostrzegli sąsiadów, by uciekali, ale ci nie zareagowali na tę informację. Powiedzieli, że nikt ich nie skrzywdzi, bo nikomu nic złego nie zrobili. Kiedy następnego ranka wujek przyszedł do sąsiadów, już nikogo nie zastał. Wszyscy zostali zamordowani. Po tym wraz z rodziną uciekł z Kostopola i wkrótce osiedlił się w Szczecinku (dziś województwo zachodniopomorskie – aut.). W latach 50. wujek Adam przyjechał na Ukrainę i razem z ojcem odwiedził Kostopol».

Adam Sawicki (po prawej), 1926 r.

«Chcę tylko do Ukrainy»

«Na początku lat 50. nasza rodzina przeprowadziła się do wsi Poninka. Ojciec pracował w kołchozie. Skończyłam 10 klas szkoły. W 1961 r. wyszłam za mąż za wojskowego Wiktora Borziakowa. Poznaliśmy się, gdy przyjechał do Poninki z przyjacielem. Razem z nim mieszkaliśmy na Uralu, w Niżnym Tagile, na Kamczatce. Pracowałam w handlu, studiowałam towaroznawstwo na Białorusi. Kiedy mąż studiował w Moskwie, zaproponowano mu pozostanie w mieście i obiecano później mieszkanie. Powiedziałam mężowi, że chcę być tylko w Ukrainie, chcę do rodziców. Właśnie w tym czasie moja mama chorowała, więc mąż mnie wysłuchał. Przyjechaliśmy do Chmielnickiego, mieszkaliśmy jeszcze na Białorusi, a w połowie lat 70. wreszcie przenieśliśmy się do Łucka, który stał się naszym domem. Przed przejściem na emeryturę pracowałam na bazie międzyrejonowej w Wyszkowie (dzielnica w Łucku – aut.), a mąż był w służbie wojskowej. W Łucku spędziliśmy najwięcej czasu. Żyliśmy z mężem w zgodzie przez 60 lat. Zawsze staraliśmy się wzajemnie wspierać. Urodziło się nam dwóch synów. Teraz mam czworo wnuków i troje prawnuków» – mówi Leonida Borziakowa.

Robert i Malwina Sawiccy, lata 60. XX w.

Leonida Borziakowa, 1965 r. Na kursach dokształcających w Leningradzie.

«Kiedy przyjechaliśmy do Łucka, kościół był zamknięty. Mama mówiła mi, żebym chodziła chociaż do cerkwi, bo Bóg jest jeden. Pewnego dnia dostałam telefon. Powiedziano mi, że powinien przyjechać ksiądz, by odprawić w kościele mszę świętą. Razem z mamą, która już mieszkała ze mną w Łucku, poszłyśmy do kościoła na mszę. Podpisywałam również apele do władz w sprawie zezwolenia na odprawianie nabożeństw w kościele.

Leonida Borziakowa, 1992 r.

Niemal od początku istnienia polskiego towarzystwa w Łucku włączyłam się w jego działalność. Bardzo lubię nasze spotkania. Razem z panią Julią (Tołkaczową – red.) zorganizowaliśmy chór «Luceoria», który występował w różnych miastach na festiwalach. Bardzo lubię poznawać polską kulturę i historię. Zawsze dobrze się czuję w stowarzyszeniu i kościele. Niestety pandemia i wojna zniszczyły wszystko, teraz widujemy się rzadziej» – dodaje pani Leonida.

Podczas naszego spotkania opowiedziała też o swoich polskich krewnych, którzy zostali wysłani do Kazachstanu w latach 30. Tam mimo wszystko zachowali swoją kulturę i tradycje: «Moja ciotka ze strony matki, Ernestyna Stachowska, została zesłana do osady Zielony Gaj na północy Kazachstanu. Miała pięcioro dzieci. Wywieziono ich w wagonach towarowych. Przez jakiś czas mieszkali w ziemiankach, aż zbudowali własne domy. Po wojnie odwiedzali nas w Ponince. Ojciec przynosił pachnące siano, a mama – prześcieradła i wszyscy układali się na noc w dużym pokoju. Między sobą rozmawialiśmy po polsku, ale znaliśmy też ukraiński. Modliliśmy się razem. Uwielbiałam, kiedy przyjeżdżali i miło wspominam tamte dni. W Kazachstanie nasi krewni otrzymali pozwolenie na budowę kościoła w 1992 r. Później wszyscy przenieśli się do Polski».

Kościół zbudowany przez Polaków we wsi Zielony Gaj w Kazachstanie, 1992 r.

Dziś pani Leonida, a właściwie od urodzenia Leontyna, mieszka w Łucku. Po śmierci męża znajduje ukojenie w dzieciach, wnukach i prawnukach. Jest parafianką kościoła Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Łucku i wieloletnią członkinią Stowarzyszenia Kultury Polskiej na Wołyniu im. Ewy Felińskiej.

Występ chóru «Luceoria» podczas otwarcia Centrum Dialogu «Kostiuchnówka». 20 sierpnia 2011 r. Fot. Wołodymyr Chomycz

Podczas Marszu Pamięci Zesłańców Sybiru w Białymstoku. 2014 r.

Na spotkaniu wigilijnym w Stowarzyszeniu Kultury Polskiej na Wołyniu im. Ewy Felińskiej. 26 grudnia 2018 r.

Leonida Borziakowa, lipiec 2022 r.

***

Tekst powstał w ramach projektu «Rodzinne historie Polaków z obwodu wołyńskiego, rówieńskiego i tarnopolskiego».

Serhij Hładyszuk
Zdjęcia z rodzinnego archiwum Leonidy Borziakowej

Na głównym zdjęciu: Robert Sawicki (górny rząd, trzeci od lewej), 1933 r.

Powiązane publikacje
Rodzinne historie: Do końca trzymali się swoich tradycji
Artykuły
Aleksander Świca z Łucka pod koniec lat 90. związał swoje życie ze Stowarzyszeniem Kultury Polskiej im. Ewy Felińskiej na Wołyniu. Mój rozmówca opowiada o swoich polskich, a także ukraińskich, żydowskich i bułgarskich przodkach, którzy mieszkali na terenie obecnego obwodu żytomierskiego i chmielnickiego.
28 marca 2023
Rodzinne historie: Zawsze używaliśmy dwóch kalendarzy
Artykuły
Wiktor Panasiuk jest moim wykładowcą, erudytą, jedną z najbardziej nieprzeciętnych postaci Wydziału Historii Wołyńskiego Uniwersytetu Narodowego im. Łesi Ukrainki. Jego niezwykle ciekawe metody nauczania, uzupełnione przez tolerancję, zawsze przypominały studentom, że nie bez powodu wybrali zawód historyka.
14 lutego 2023
Umowa o współpracy między uniwersytetem a polskim stowarzyszeniem
Wydarzenia
18 stycznia Wołyński Uniwersytet Narodowy im. Łesi Ukrainki i Stowarzyszenie Kultury Polskiej im. Ewy Felińskiej na Wołyniu zawarły umowę o współpracy.
18 stycznia 2023
Rodzinne historie: Najstarsza Polka w Łucku
Artykuły
Wanda Rad jest najstarszą członkinią Stowarzyszenia Kultury Polskiej im. Ewy Felińskiej na Wołyniu, do którego należy od założenia organizacji. 7 stycznia obchodziła 97 lat. Od urodzenia mieszka na Starym Mieście w Łucku, niedaleko Zamku Lubarta. W jej domu rozmawialiśmy o międzywojennym Łucku, pracy w Niemczech w czasie II wojny światowej i powojennej adaptacji do pokojowego życia w sowieckich realiach.
10 stycznia 2023
«Bardzo wzruszyły nas odręcznie napisane kartki». Prezenty z Krakowa dotarły do Lubieszowa
Wydarzenia
Członkowie Oddziału Stowarzyszenia Kultury Polskiej na Wołyniu im. Ewy Felińskiej w Lubieszowie otrzymali świąteczne paczki.
05 stycznia 2023
Świąteczne paczki dla rodaków
Wydarzenia
Na Nowy Rok tradycyjnie obdarowuje się prezentami bliskie osoby. Łuccy Polacy też otrzymają świąteczną niespodziankę pod choinkę.
29 grudnia 2022
Radni zdecydują o nazwaniu jednej z ulic Łucka imieniem Waldemara Piaseckiego
Wydarzenia
Na najbliższej sesji Łuckiej Rady Miejskiej zostanie rozpatrzony projekt uchwały o zmianie nazwy ulicy Puszkina w Łucku na ulicę Waldemara Piaseckiego. Poinformował o tym na swoim profilu facebookowym mer miasta Ihor Poliszczuk.
29 grudnia 2022
Łuccy Polacy podzielili się opłatkiem
Wydarzenia
W siedzibie Stowarzyszenia Kultury Polskiej im. Ewy Felińskiej na Wołyniu odbyło się świąteczne spotkanie. Członkowie SKP zebrali się, aby wspólnie obchodzić Boże Narodzenie i podzielić się opłatkiem.
27 grudnia 2022
Rodzinne historie: Podolscy Mazurzy
Artykuły
Przodkowie Wiktorii Czernieckiej ze Stowarzyszenia Kultury Polskiej im. Ewy Felińskiej na Wołyniu to Mazurzy osiedleni niegdyś na Podolu. Prawie 20 lat temu moja rozmówczyni przeniosła się do Łucka z Szaróweczki w obwodzie chmielnickim, gdzie mieszkało wiele pokoleń jej rodziny. Dziś poznamy rodzinne historie Mazurów z Podola.
13 grudnia 2022