Aleksander Świca z Łucka pod koniec lat 90. związał swoje życie ze Stowarzyszeniem Kultury Polskiej im. Ewy Felińskiej na Wołyniu. Mój rozmówca opowiada o swoich polskich, a także ukraińskich, żydowskich i bułgarskich przodkach, którzy mieszkali na terenie obecnego obwodu żytomierskiego i chmielnickiego.
Polski chłop i szlachcianka
«Moi krewni w linii ojca pochodzą z polskich rodzin z obwodu chmielnickiego. Przybyli na te tereny kilka wieków temu, prawdopodobnie z Wielkopolski, i osiedlili się w mieście Sławuta (obecnie rejon szepetowski obwodu chmielnickiego – aut.). Dziadek Zygmunt Świca urodził się ok. 1899 r. Był bardzo dobrym bednarzem i stolarzem, odziedziczył te umiejętności po ojcu. Opowiadał, że kiedy był młody, jego praca była doceniana. Pod koniec lat 20. ożenił się ze szlachcianką Marią Chodakowską, pochodzącą ze Sławuty. Ojciec dał jej w posagu ziemię, sprzęty gospodarskie i konie. Później władze radzieckie wszystko im odebrały. Moi dziadkowie byli parafianami kościoła w Nowogrodzie Wołyńskim» – mówi Aleksander Świca (w 2022 r. miastu przywrócono jego historyczną nazwę Zwiahel – aut.).
W latach 30. XX w. podczas represji wobec Polaków Zygmunta i Marię Świców wywieziono do Kazachstanu: «Babcia opowiadała, jak w 1936 r. pozwolili im zabrać ze sobą tylko najpotrzebniejsze rzeczy, a po dwóch godzinach już wieźli ich do Kazachstanu. Mieszkali tam w osadzie Alabota w obwodzie kokczetawskim. W rodzinie były już trzy córki: Anna, Teofania i Halina. W 1937 r. urodził się mój ojciec Anton, a w 1940 – jego młodszy brat Józef. Po wojnie w Kazachstanie dziadkom urodziło się jeszcze dwoje dzieci, ale one zmarły».
«W 1941 r. dziadek Zygmunt został powołany z Kazachstanu na wojnę niemiecko-radziecką. Babci Marii trudno było wychowywać pięcioro dzieci samodzielnie. Pozostała w mojej pamięci jako wspaniały człowiek. Do samej śmierci czytała Biblię po polsku. Po wojnie dziadek wrócił do Kazachstanu. Do Ukrainy pozwolono im wrócić dopiero po śmierci Stalina w 1953 r.» – dodaje pan Aleksander. Początkowo rodzina osiedliła się w Sienkiewiczówce (obecnie rejon łucki w obwodzie wołyńskim – aut.), gdyż nie pozwolono im przenieść się do Nowogrodu Wołyńskiego, a później przeprowadzili się do Łucka. Starsze córki powychodziły za mąż i rozjechały się po świecie, a bracia Anton i Józef zostali w Łucku.
Zygmunt Świca z żoną Marią, córkami (od lewej) Anną, Teofanią i Haliną oraz synami Antonem i Józefem. Okres powojenny
Dziadek Zygmunt, babcia Maria i córka Anna. Kazachstan, okres powojenny
«Starsze siostry mojego ojca Antona jeszcze w latach 50. pojechały do pracy na Krym i zostały we wsi Kolczuhyne w rejonie symferopolskim. Później już w poważnym wieku przenieśli się do nich na stale dziadek Zygmunt i babcia Maria. Dziadek zawsze coś majsterkował i nie mógł usiedzieć w miejscu bez pracy. Zmarł w wieku 90 lat» – mówi Aleksander Świca.
Dziadek Zygmunt z córkami na Krymie
Wspomina też, jak około 2007 r. razem z synem pojechał na Krym: «Byliśmy mile zaskoczeni, gdy zobaczyliśmy, jak we wsi szanują polskie tradycje. Nasi bliscy modlili się po polsku i śpiewali nam polskie piosenki. Bardzo nas to poruszyło. Ciocia Halina była aktywną działaczką wspólnoty katolickiej na Krymie, w szczególności w Symferopolu. Walczyła o to, by katolikom oddano kościoły w Symferopolu i okolicznych wsiach, a także w Sewastopolu. Ponadto udało jej się uzyskać pozwolenie na wykorzystanie z jednego z gmachów w Kolczuhynem do organizowania w nim nabożeństw. Dzięki niej i innym parafianom co tydzień do wsi przyjeżdżał ksiądz. Moje ciocie i dziadkowe na Krymie do końca trzymali się swoich tradycji».
Żydzi, Ukraińcy i Bułgarzy
«Moi krewni ze strony matki pochodzą ze wsi Żydowce (w latach 1937–2016 – Żowtnewe, obecnie Kwitnewe w rejonie żytomierskim obwodu żytomierskiego – aut.). Mieszkało tu wielu Żydów, w tym mój pradziadek Zot Kozik z żoną Łukią. Dziadek Jakub urodził się w 1911 r., a jego brat Paweł – w 1917 r.
Dziadek Jakub Kozik był kierowcą ciągnika. Ożenił się z Darią, córką Ukraińca Iwana i Bułgarki Marty. Pradziadek po powrocie z I wojny światowej sprowadził do wsi swoją bułgarską narzeczoną, moją prababcię. Prababcia Marta pochodziła ze szlacheckiej rodziny z bułgarskiego miasta Gabrowo. Według wspomnień bliskich była bardzo ładna, miała długi warkocz. Pradziadek Iwan nie pozwalał jej pracować, we wsi nazywano ją nie inaczej niż pani. Zmarła na przeziębienie, którego nabawiła się, gdy weszła na boso do zimnej wody, by wyprać ubrania» – kontynuuje pan Aleksander.
O życiu dziadka Jakuba i babci Darii w czasie II wojny światowej mój rozmówca opowiada tak: «W 1939 r. urodziła się moja mama Kateryna. Później dziadek Jakub został powołany na wojnę radziecko-fińską. Po niej w rodzinie urodzili się jeszcze syn i córka. Na wojnę niemiecko-radziecką dziadka już nie mobilizowano. Był doskonałym technikiem i potrafił zidentyfikować ze słuchu część, która wymagała naprawy. Dzięki temu był objęty ochroną przed powołaniem do wojska i pracował w kołchozie. W czasie okupacji niemieckiej ukrywał się w lesie, by nie pomagać Niemcom, którzy szukali fachowca do naprawy sprzętu. Przychodził do domu, kiedy nie było ich w wiosce. Babcia Daria opowiadała, że Niemcy byli zdyscyplinowani i nie robili nic złego miejscowej ludności. Czasami prosili o przygotowanie jedzenia z żywności, którą sami przynosili. Po wojnie dziadek Jakub i babcia Daria pracowali w kołchozie w Żydowcach, które wówczas już przemianowano na Żowtnewe.
W Łucku
«Dziadek Jakub miał brata, Pawła Kozika, który studiował historię w Kijowie. Po wojnie pracował w Łuckim Państwowym Instytucie Pedagogicznym im. Łesi Ukrainki na Wydziale Historyczno-Filologicznym. Przez pewien czas był kierownikiem katedry historii. Specjalizował się w historii świata starożytnego. W latach 50. mama przyjechała do Łucka i wstąpiła na Wydział Historyczno-Filologiczny. W tamtych czasach trudno było wyrwać się ze wsi do miasta na naukę. Po studiach mama pracowała w szkole w Zaturcach (dzisiaj rejon włodzimierski obwodu wołyńskiego – aut.), a także w Humaniu w obwodzie czerkaskim.
Moi rodzice, Kateryna i Anton, poznali się na imprezie tanecznej w Budynku Oficerów jeszcze podczas studiów w Łucku. W 1963 r. pobrali się i tu zostali. W następnym roku urodziłem się ja, a w 1970 r. – mój młodszy brat Albert.
Aleksander Świca z bratem Albertem i matką Kateryną, 1987 r.
Ojciec przez całe życie pracował w fabryce samochodów. Po zakończeniu urlopu macierzyńskiego z powodu braku miejsc w szkołach mama zaczęła pracować w przedszkolach. Zakończyła karierę jako kierowniczka jednego z łuckich przedszkoli. Teraz ma 83 lata» – mówi pan Aleksander.
Po ukończeniu szkoły nasz rozmówca studiował w Łuckim Technikum Handlu Radzieckiego (dziś Zawodowy Koledż Technologii, Biznesu i Prawa Wołyńskiego Uniwersytetu Narodowego im. Łesi Ukrainki – aut.). Przez pewien czas pracował w branży handlowej. Później uczył się zawodu kierowcy, pracował w fabryce samochodów jako kierowca i ślusarz: «Chciałem pójść na studia. Lubiłem prawo, ale w Ukrainie trudno było dostać się na studia prawnicze. Z takim zamiarem udałem się do Woroneża, gdzie studiowałem przez cztery lata dziennie. Ukończyłem studia już zaocznie, ponieważ wróciłem do Łucka do stałego miejsca zamieszkania».
Bracia Józef i Anton Świca
«Po pierwszym roku studiów przyjechałem do Łucka i udaliśmy się z przyjaciółmi na wypoczynek w Karpaty. Tam w sanatorium poznałem swoją przyszłą żonę Oksanę, która pochodziła z Mukaczewa. W 1990 r. wzięliśmy ślub, a w 1991 r. urodził się nasz syn Stanisław» – wspomina Aleksander Świca.
W latach 90. pan Aleksander pracował jako komornik sądowy w Kiwereckim Rejonowym Sądzie Ludowym, był konsultantem ds. sądownictwa w Wydziale Sprawiedliwości Wołyńskiego Obwodowego Komitetu Wykonawczego, a także próbował swoich sił w budownictwie mieszkaniowym. W związku z kryzysem ekonomicznym, problemami zdrowotnymi i rozwodem przeżył kilka bardzo trudnych lat w swoim życiu. W tym okresie stał się zwolennikiem nurtu charyzmatycznego w protestantyzmie. Później jego życie stopniowo się poprawiło. Poświęcił się synowi, który wrócił z Zakarpacia do Łucka, a następnie dostał się na studia w Polsce. Podobnie jak ojciec, jest prawnikiem z wykształcenia.
W stowarzyszeniu wiedza się przydała
«W 1998 r. rozpocząłem pracę jako prawnik w fabryce pieczywa. Do 2010 r. prowadziłem także prywatną praktykę prawniczą. Potem zostawiłem ten zawód, bo trudno było mi patrzeć na procesy korupcyjne, które wówczas miały miejsce w sądownictwie» – mówi pan Aleksander.
W 1999 r. został członkiem Stowarzyszenia Kultury Polskiej im. Ewy Felińskiej na Wołyniu: «Moja znajomość prawa się przydała. Cieszę się, że jestem tu potrzebny. Nasza organizacja jest związkiem stowarzyszeń, z którego potem na skutek różnych okoliczności wyrastały inne organizacje. Dziś mamy oddziały w Beresteczku, Horochowie, Lubeszowie, Manewiczach i Kiwercach».
W SKP im. Ewy Felińskiej Aleksander Świca pełni wiele funkcji. Od ponad 10 lat jest dyrektorem działającej przy Stowarzyszeniu szkoły sobotnio-niedzielnej. Jest także przewodniczącym komisji rewizyjnej, członkiem rady Stowarzyszenia, prezesem działającego przy nim Koła Sybiraków, wykonuje także wiele prac organizacyjnych. Od 2009 r., kiedy przy SKP zaczęto wydawać dwutygodnik «Monitor Wołyński», odpowiada za kolportaż gazety – to dzięki niemu gazeta dociera do czytelników w różnych regionach Ukrainy.
Aleksander Świca w roli Świętego Mikołaja w szkole sobotnio-niedzielnej
Podczas złożenia wieńców na Marszu Pamięci Zesłańców Sybiru w Białymstoku. 2015 r. Fot. Iryna Kanahejewa
Serhij Hładyszuk
Zdjęcia z rodzinnego archiwum Aleksandra Świcy