Wiktor Panasiuk jest moim wykładowcą, erudytą, jedną z najbardziej nieprzeciętnych postaci Wydziału Historii Wołyńskiego Uniwersytetu Narodowego im. Łesi Ukrainki. Jego niezwykle ciekawe metody nauczania, uzupełnione przez tolerancję, zawsze przypominały studentom, że nie bez powodu wybrali zawód historyka.
Podczas spotkania w Wołyńskim Muzeum Krajoznawczym w Łucku, w którym obecnie pan Wiktor pracuje, mój rozmówca podzielił się historią swojej polsko-ukraińskiej rodziny.
Dziadek został zmobilizowany do Wojska Polskiego
Dziadkowie Wiktora Panasiuka ze strony matki pochodzili z polskiej kolonii Dermanka (znajdowała się kilka kilometrów od wsi Przebraże, obecnie Hajowe w rejonie łuckim – aut.): «Mój dziadek Stanisław Peszko urodził się w 1906 r., a babcia Filomena z domu Konefał – w 1911. Pochodzili ze zwykłych polskich chłopskich rodzin. Dziadek był gospodarzem i pracował w różnych miejscach. Babcia Filomena była szóstym dzieckiem w rodzinie. Matka zmarła przy jej porodzie. Na wychowanie wzięła ją starsza siostra Janina, która była już mężatką. Babcia nie skończyła nawet szkoły jednoklasowej, ale miała nieformalne wykształcenie. Od najmłodszych lat pracowała jako pomoc pokojówki u pewnej pani w Kiwercach. Ponadto pomagała jej w pracy na działce i w ogrodzie. Później została zatrudniona przez kobietę, która była ogrodniczką. Dzięki temu moja babcia wyrosła na zawodową ogrodniczkę i była w tej dziedzinie dobrą specjalistką».
«Gdzieś na początku lat 30. dziadek i babcia się pobrali. W 1934 r. urodziła się ich córka Lucyna, w 1936 – syn Zbigniew Marian, a w 1938 – córka Janina. Już po wojnie urodził się Jurek, który przeżył zaledwie kilka miesięcy, a w 1949 – najmłodszy Edward» – kontynuuje pan Wiktor.
We wrześniu 1939 r. dziadek Stanisław został zmobilizowany do Wojska Polskiego, a babcia Filomena została z trójką dzieci w Dermance. W wyniku działań wojennych dziadek na długo trafił do niewoli, znalazł się w jednej z zachodnich stref okupacyjnych Niemiec. W tym czasie wszyscy Polacy i Ukraińcy przebywający w tym kraju ukrywali się przed władzami sowieckimi, które chciały ich wysłać do wschodnich Niemiec, czyli do radzieckiej strefy okupacyjnej.
«Dziadek próbował odnaleźć swoją rodzinę, która w tym czasie opuściła już Dermankę, ale pisał po polsku i nie dostawał odpowiedzi. Następnie zalegalizował swój pobyt w radzieckiej strefie okupacyjnej Niemiec i zaczął ubiegać się o powrót do swojej rodziny na Wołyniu.
W czasie II wojny światowej, kiedy zaczęły się spięcia między Polakami i Ukraińcami, babcia z trójką dzieci musiała pójść, jak mówiła, do lasu pod Przebraże. Gdy ukrywali się razem z innymi Polakami w lesie pod Przebrażem, moja mama Janina przeziębiła się i przez to płakała na cały las. Tak głośno, że mogła zdemaskować kryjówkę, w której przebywali Polacy. Doszło do tego, że któryś z przywódców ukrywającej się grupy postanowił, że należy ją utopić, by ich nie zdradziła. Babcia Filomena walczyła o swoje dziecko do końca. Córka wreszcie się uspokoiła. Później wyzdrowiała. Babcia wydawała się rozumieć wszystkie okoliczności, ale miałem wrażenie, że została u niej trauma na całe życie, z którą nie mogła sobie poradzić. Nie miała do nikogo pretensji, ale było jej przykro, że Polacy, z którymi przebywała, podjęli taką decyzję. Z tego, jak mi się udało zrekonstruować te wydarzenia, było to przed zimą 1943 r. Wówczas nasiliły się napady strony ukraińskiej. Pewnego razu, gdy nadarzyła się okazja, babcia przyłączyła się do konwoju czerwonych partyzantów, którzy jechali w kierunku Łucka. Zimą 1943 r. babcię z trojgiem dzieci przywieziono na wozie do miasta» – opowiada pan Wiktor.
Nie poznali się nawzajem
Dziadek i babcia spotkali się w Łucku już po wojnie: «Babcia nic nie wiedziała o dziadku. Nawet po zakończeniu wojny w 1945 r. nie miała o nim żadnych informacji. Dziadek Stanisław wrócił do Łucka w 1946 lub 1947 r. Babcia wówczas pracowała w piekarni na nocnej zmianie, a w ciągu dnia dorabiała w położonej za starym polskim dworcem kolejowym żołniersko-oficerskiej łaźni, gdzie prała bieliznę i mundury. Pewnego razu, gdy wracała z łaźni, zauważyła, że w jej stronę idzie, jak mówiła, «taki ładny chłop». Miał na sobie mundur, którego nigdy nie widziała, chociaż znała się już na strojach wojskowych. Jak się później okazało, minęła własnego męża. Babcia i dziadek nie poznali się, ponieważ bardzo się przez te wojenne lata zmienili».
«Wkrótce po powrocie dziadka rozpoczęło się masowe wysiedlanie Polaków. Prawie całą naszą rodzinę spędzono na dworzec i trzymano aż do wyczerpania żywności, a potem zaczęto wywozić do Polski. Dziadkowi pokazali podpisane przez niego dokumenty, w których prosił o pozwolenie na powrót do Związku Radzieckiego. Odpowiedział, że chciał tylko zabrać rodzinę, a nie zostawać tutaj. Okazało się, że babcia i dzieci miały prawo wyjazdu do Polski, a on – nie. Z tego powodu zostali w Łucku, wszyscy inni krewni wyjechali.
Dziadek zaczął pracować z babcią w piekarni. W ciągu dnia dorabiał w Elektrowni Miejskiej w Łucku. Mieszkali za podwórkiem dawnej Szkoły nr 9. Dziś na jej miejscu stoi Łuckie Liceum nr 4 imienia Modesta Lewickiego. Było to gęsto zabudowane osiedle parterowych domów. Budynki były w złym stanie, zniszczone, naprzeciwko nich znajdował się teren starego cmentarza ukraińskiego. Dziadek od czasu do czasu pracował tam jako grabarz. Pewnego rana wezwano go, by wykopał grób. Wówczas wyczerpany zasnął na gołej, zimnej ziemi. Później zachorował na gruźlicę. Choroba postępowała i w 1952 r. dziadek zmarł. To było dziewięć lat przed moimi narodzinami. Dziadka Stanisława znam tylko z opowieści» – zauważa pan Wiktor.
«Babcia Filomena opowiadała ciekawą historię o swojej pracy we wsi Krasnostaw (dziś rejon włodzimierski w obwodzie wołyńskim – aut.) we wczesnym okresie powojennym. Znajoma babci, pani Rychluk, zaprosiła ją, by pojechała na wieś do pracy w polu, żeby coś zarobić dla dzieci. Pod Krasnostawem działało podziemie ukraińskie, dlatego babci kazano udawać niemowę, żeby się nie zdradziła, bo gdyby powiedziała coś po polsku, doszłoby do tragedii. Dlatego babcia milczała, choć ludzie przychodzili do niej i próbowali zagadywać. Z kolei pani Rychluk wszystkich odpędzała i mówiła, by nie przeszkadzali w pracy. Takie były okoliczności życia w Krasnostawie. Po śmierci dziadka babcia kontynuowała pracę w piekarni. Była doświadczonym piekarzem. Wychowywała również dzieci. Na ich wielokulturowym podwórku mieszkała także rodzina Panasiuków, w której starszy chłopiec miał na imię Wasyl» – mówi pan Wiktor.
Musieli uciekać do Łucka
«Moi dziadkowie ze strony ojca – Panasiuk Denys, s. Kyryła, i Kyłyna, c. Hryhorija, z domu Płysiuk, pochodzili ze wsi Horodnica Mała (dziś w rejonie dubieńskim obwodu rówieńskiego – aut.). Tam mieszkali i tam się pobrali. W 1935 r. urodził się mój ojciec Wasyl. W dokumentach został zapisany jako urodzony w 1937 r., ponieważ po wojnie wielu chłopcom odejmowano lat, by w przypadku kolejnej nie byli w wieku poborowym. W 1937 r. urodziła się siostra ojca Neonila. Rodzina także wychowywała siostrzenicę babci – Hannę Kuns, c. Wasyla. Jej matka została zamordowana w czasie wojny w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach.
Zimą 1943 r. moja ukraińska część rodziny również musiała uciekać przed ukraińskimi «leśnymi braćmi» (chodzi o ukraińskich partyzantów – aut.). Po nadejściu władz radzieckich ktoś z rodziny babci był w Komsomole i pracował jako sekretarz rady wiejskiej, prowadził dokumentację. Kiedy rozpoczęła się wojna niemiecko-radziecka, ukraińskie podziemie oczywiście to wszystko rodzinie przypominało. Babcia Kyłyna wspominała, że zdarzały się nieprzyjemne nocne wizyty. Miała niedobre przeczucia, więc rodzina zdecydowała się na ucieczkę do Łucka w konwoju czerwonych partyzantów» – kontynuuje Wiktor Panasiuk.
Ogólnie rzecz biorąc, pan Wiktor zauważa, że w jego rodzinie zawsze mówiono o daremności rozliczania z wydarzeń II wojny światowej czy to z polskiej, czy ukraińskiej strony. Został wychowany w świadomości, że był to wzajemny grzech bratobójstwa i tego się trzyma do dzisiaj.
O życiu swojego dziadka Denysa pan Wiktor opowiada w taki sposób: «Prawdopodobnie w 1944 r. dziadek już z Łucka został zmobilizowany na front. Należał do «czarnej piechoty» (potoczna nazwa mężczyzn wcielonych do Armii Czerwonej z terenów wyzwolonych od nazistów w latach 1943–1944, słabo wyposażonych i wyszkolonych – aut.). Dotarł do Królewca (obecnie Kaliningrad w Rosji – aut.). Został ranny, był leczony i zmarł, kiedy byłem w dziewiątej klasie. Wszystkie moje przygody były związane z moim ukraińskim dziadkiem. Miał skrzynię, w której trzymał dokumenty i medale, a także skrzypce. Grał rzadko. Miał też drumlę. Oprócz skrzypiec miał tom «Kobziarza» i bajki Stepana Rudańskiego, z których część znał na pamięć».
Na wielonarodowym podwórku
«Zimą 1943 r. polska rodzina Peszków i ukraińska rodzina Panasiuków trafiły do Łucka. Na jednym podwórku obok siebie dorastali mój ojciec Wasyl i matka Janina. Znali się od dzieciństwa. Chodzili razem do szkoły. Po ukończeniu siódmej klasy tata poszedł do pracy, ponieważ był najstarszym synem w rodzinie. Przed wojskiem dorabiał w fabryce samochodowej, a następnie poszedł na służbę wojskową w dywizji lotniczej, gdzie służył przez 28 lat przed przejściem na emeryturę. Dopiero w wieku 75 lat, za namową rodziny, ostatecznie rzucił pracę technika w fabryce łożysk. Ojciec, w przeciwieństwie do mnie umiał naprawić wszystko – od zegarka po samolot (uśmiecha się – aut.). Zmarł w 2010 r. Matka też skończyła tylko siedem klas szkoły. Pracowała w Wołyńskim Obwodowym Komitecie Wykonawczym (dziś mieści się tu centralna siedziba Wołyńskiego Muzeum Krajoznawczego – aut.). Początkowo była asystentką referenta w kancelarii, a następnie sekretarką w poczekalni przewodniczącego obwodowego komitetu wykonawczego. Na tym stanowisku pracowała przez 40 lat aż do przejścia na emeryturę. Przez całe życie miała problemy z powodu choroby, na którą cierpiała w dzieciństwie» – zauważa pan Wiktor.
O tradycjach swojej rodziny Wiktor Panasiuk mówi tak: «Matka opowiadała, że po wojnie chodzili do kościoła w Łucku i kaplicy rzymskokatolickiej na starym polskim cmentarzu, gdzie obecnie znajduje się Dom Panachidy. Na początku lat 50. zamknięto zarówno kaplicę, jak i kościół. W kaplicy został ochrzczony mój wujek Edward. Na prawym wewnętrznym dziedzińcu polskiego cmentarza znajduje się grób dziadka Stanisława, który został pochowany tam w 1952 r.
Pamiętam, że na początku lat 70. rozpoczęto niszczenie cmentarza. Naszej rodzinie zaproponowano ekshumację i przeniesienie grobu na cmentarz we wsi Harazdża w pobliżu Łucka. Później powiedziano, że grobu można nie niszczyć, a symboliczny nagrobek przenieśli na pomnik rannego żołnierza. Dziś tam znajduje się płyta – Peszko Stanisław, s. Andrija. Przychodzę tam co roku 8 maja, ponieważ obaj moi dziadkowie, Polak i Ukrainiec, urodzili się 8 maja».
Przeprowadzka babci Filomeny do Polski
«Pod koniec lat 50. zaczęła się korespondencja z częścią rodziny, która wyjechała do Polski. Około lat 1963–1964 babcia Filomena po raz pierwszy ich odwiedziła. Przekonali ją, by została, ponieważ dzieci były już dorosłe. Mój wujek Edward był jeszcze młodym człowiekiem i nawet wyjechał na jakiś czas do Polski, ale w końcu wrócił. Tak więc babcia została w Polsce, w Malborku (dziś województwo pomorskie – aut.), gdzie znalazła się część naszej rodziny. Inni jej członkowie mieszkali we Wrocławiu i Opolu.
Babcia jeszcze raz wyszła tam za mąż, a potem owdowiała. W 1987 r. namawiała, by ktoś z nas przyjechał do jej domu w Polsce na stale, ale postanowiliśmy zostać tu. Ojciec był żołnierzem i to mogło dla niego źle się skończyć. Na każdy wyjazd do Polski musiał brać pozwolenia służb specjalnych. Wreszcie w 1987 r. babcia przeniosła się do Łucka i zmarła tu w 1994 r.» – mówi pan Wiktor.
Wykładowca
«Urodziłem się w 1961 r. W 1978 r. ukończyłem szkołę. Do ostatniej chwili zastanawiałem się, jakie studia wybrać: filologię angielską czy historię. W końcu stwierdziłem, że znam już ukraiński, rosyjski i polski. Ponadto dodatkowo uczyłem się języka angielskiego i niemieckiego. Dlatego zdecydowałem się na historię. Na czwartym roku otrzymałem zaproszenie do pracy w Łuckim Państwowym Instytucie Pedagogicznym imienia Łesi Ukrainki. W 1982 r. zostałem wcielony do wojska. Służbę formalnie odbywałem w dywizji wojsk rakietowych specjalnego przeznaczenia, której kwatera główna znajdowała się w Łucku, ale faktycznie pracowałem jako przewodnik w muzeum dywizji. Służyłem zgodnie ze specjalnością, chociaż widziałem te wszystkie rakiety (uśmiecha się – aut.).
W 1984 r. rozpocząłem pracę jako laborant Katedry Historii Światowej, a później – jako wykładowca z wynagrodzeniem godzinowym. Tak zaczęła się moja historia pracy dydaktycznej, która trwała do września 2020 r. Od tego czasu jestem zatrudniony w dziale naukowo-metodycznym Wołyńskiego Muzeum Krajoznawczego» – opowiada pan Wiktor.
Wiktor Panasiuk na spotkaniu lokalnych historyków i badaczy stosunków polsko-ukraińskich z Andrzejem Zawistowskim z Instytutu Pamięci Narodowej, które odbyło się w 2016 r. w Stowarzyszeniu Kultury Polskiej na Wołyniu imienia Ewy Felińskiej
«W naszej rodzinie zawsze były obchodzone katolickie i prawosławne święta religijne, używaliśmy dwóch kalendarzy. Zawsze wiedziałem, że mam ukraińskiego dziadka z babcią i polską babcię» – mówi Wiktor Panasiuk. O swoich bliskich często ze szczególnym ciepłem opowiadał nam, swoim studentom. Zarówno pan Wiktor, jak i jego matka, Janina Panasiuk (niestety nie mogliśmy z nią porozmawiać ze względu na stan jej zdrowia) są wieloletnimi członkami Stowarzyszenia Kultury Polskiej na Wołyniu im. Ewy Felińskiej.
Pod koniec naszej rozmowy do pana Wiktora zadzwoniła mama. Zapewnił ją, że nasza podróż przez losy Peszków i Panasiuków dobiega końca i wkrótce będzie w domu.
Serhij Hładyszuk
Na głównym zdjęciu: Wiktor Panasiuk w Wołyńskim Muzeum Krajoznawczym